Wiosna zbliża się coraz większymi krokami. Co prawda zimy w tym roku zasadniczo w ogóle nie było, ale ciągłe deszcze i brak odpowiedniego dla istot ludzkich nasłonecznienia dały się trochę we znaki. Na szczęście początek marca przyniósł nader sympatyczną pogodę, dzięki której można było nie tylko z przyjemnością przetestować kawał typowego amerykańskiego żelaza, ale również popolować nieco w okolicach jego stacjonowania – czyli w znajdującym się na północ od prawobrzeżnej Warszawy Legionowie.
Legionowo było niegdyś owiane niezbyt dobrą sławą – dość powiedzieć, że wywodzący się stamtąd sławiący czystość rasy i głoszący wierność środkom do polerowania glacy zespół Legion był w latach 90. dość dobrym reprezentantem młodzieży zamieszkującej blokową część tego niewielkiego miasta. Od tamtej pory w Wiśle upłynęło jednakowoż dużo ścieków, a razem z nimi upłynął czas tej jakże odblaskowej subkultury – przynajmniej w tamtych rejonach. Dziś jest to miejscowość grzybów, osób wolących domek od klitki w bloku oraz ludzi, których zdolność kredytowa wywiała poza granice miasta stołecznego. A przede wszystkim jest to miasto poutykanych gdzie się da gratów.
Niestety, ograniczona ilość czasu nie pozwoliła mi na głębszą eksplorację i zwiedzenie również gmin ościennych, czyli Chotomowa i Jabłonny (Jabłonnej?), ale i tak fotograficzny ustrzał jak na dwugodzinną peregrynację mogę uznać za zupełnie satysfakcjonujący.
Mam nadzieję, że usatysfakcjonuje i Was.
I to tyle w kwestii przejażdżki po Legionowie, uskutecznionej zresztą z ogromną pomocą właściciela Yukona. W następnym odcinku – nadal północne rejony prawego brzegu, ale już w granicach Warszawy.
Oczywiście jeżeli do tego czasu zgromadzę materiał. A mam nadzieję, że zgromadzę, gdyż to, co już mam… MATKOBOSKOKOCHANO.
Trzymajcie kciuki.
Jak się nazywa to czerwone auto, o którym napisałeś „DAJĘ KAFLA”?
Lancia Delta drugiej generacji. Praktycznie zapomniana – a szkoda. Zawsze mi się podobała.
Dziękuję bardzo. Mnie też się ta fura podoba. ?
„… ciągłe deszcze …”
No litości… Globalne ociepluchy już odtrąbiły klęskę suszy i na podstawie tejże naukowej ekspertyzy bazarowe mirki niedługo będą nam tłumaczyć, dlaczego owoce są albo w bandyckich cenach, albo ich nie ma. „Susza, panie …”. A ty: „ciągłe deszcze”. Wstydź się.