Plany miewają to do siebie, że czasem nie do końca wypalają. Człowiek zaplanuje sobie wszystko, przygotuje się, nastawi się optymistycznie, a rzeczywistość w tym momencie z rechotem oznajmia „żryj gruz, przegrywie”. W roli rzeczywistości potrafią wystąpić m.in. rzeczy martwe i ich wrodzona złośliwość. Tak też było tym razem.
Zacznijmy jednak od początku.
W ostatnich dniach obostrzenia w przemieszczaniu się zostały nieco złagodzone, dzięki czemu po prawie dwóch miesiącach od poprzedniego testu mogłem wreszcie umówić się na kolejne śmignięcie. Tym razem przypadło mi w udziale przetestowanie podobno najnowocześniejszego i chyba najbardziej cywilizowanego samochodu z krajów RWPG – Skody Favorit.
Skoda Favorit – co zacz
Favoritka po raz pierwszy została pokazana światu w 1987 roku, po kilkunastu latach prób i – przede wszystkim – błędów, którymi poskutkowały próby współpracy z enerdowskim przemysłem motoryzacyjnym. Jego celem było opracowanie wspólnego następcy coraz bardziej starzejącej się serii 742 i przedpotopowego już Wartburga, a efektem – kilka całkiem ciekawych prototypów. Niestety, na nich się skończyło – Czesi nie dogadali się z krajanami Rammsteina i obie ekipy poszły swoją drogą. Zdecydowanie lepiej wyszła na tym załoga z Mlada Boleslav (Mladej Boleslavi?) – podczas, gdy osadzonego na ramie Wartburga (choć już z volkswagenowskim napędem) tłuczono do 1991 roku, tylnosilnikowe Skody doczekały się następcy jeszcze przed upadkiem żelaznej kurtny.
W spadku po modelach 105/120/130/136 Skoda Favorit odziedziczyła dość antyczne silniki – a w każdym razie ich najmocniejsze odmiany. Niestety, „najmocniejsze” to w tym przypadku pojęcie względne – żaden z nich nie osiągał nawet 70 KM. Nie zmienia to faktu, że Favoritka stanowiła naprawdę duży skok w stosunku do coraz mocniej woniejącej grzybem Baldwinki.
Również we wnętrzu – choć nie można powiedzieć, by było ono jakoś szczególnie wysmakowane.
Skoda Favorit – jak się w niej siedzi
Nawet nie najgorzej.
Wokół dominują połacie taniego, przeciętnie spasowanego, wyblakłego od słońca plastiku, który kruszy się od samego patrzenia nań, jednak całość sprawia znacznie lepsze wrażenie, niż choćby w produktach FSO. Poza tym, w przeciwieństwie do polskich wyrobów samochodopodobnych, w Skodzie siedzi się zupełnie nieźle. Pozycja za kierownicą jest znośna – siedzi się co prawda jak na stołku, ale nie trzeba przyjmować nienaturalnej pozy, jak w Kredensie czy Poldonie. Można nieco utyskiwać na nieco za krótkie oparcia foteli, ale przynajmniej nie brakuje tu przestrzeni – ani z przodu, ani z tyłu.
Jak natomiast ma wygląda kwestia przestrzeni bagażowej? Otóż… tak sobie.
Skoda Favorit – czy można nią wozić bas
No nie za bardzo. Kufer Favoritki nominalnie ma nieco ponad 240 litrów pojemności i jest to wartość akceptowalna w samochodzie tych rozmiarów. Niestety, jest on przede wszystkim dość wąski. Bardzo krótki tylny zwis, choć dobrze wpływa na przestrzeń dla pasażerów, sprawia, że szerokość praktycznie całego bagażnika jest mocno ograniczona przez nadkola. Bas w usztywnianym pokrowcu nie ma szansy tutaj się zmieścić. Podejrzewam, że i w miękkim nie wejdzie. Jest szansa, że wcisnęłoby się tutaj obrzyna, jednak pełnowymiarowa basetla niestety musi zająć miejsce tylnych pasażerów – tym bardziej, że oparcie kanapy nie jest niestety dzielone.
Skoda Favorit – czy da się nią jeździć
Zasadniczo da się… póki odpala.
Wbrew temu, co głosi plakietka na tylnej klapie, egzemplarz, który testowałem, to model 136 LS, czyli #tenwzmocniony. Jednak w tym przypadku wzmocniony oznacza całe wściekłe 68 KM. W dodatku jest to antyczna konstrukcja, której konstrukcja z wałkiem rozrządu w kadłubie pamięta jeszcze czasy pierwszej tylnonapędowej Skody – modelu 1000MB. Na szczęście Favoritka jest dość lekka, dzięki czemu niecałe 70 KM teoretycznie powinno bez problemu wystarczać do nadawania jej akceptowalnych osiągów.
Niestety, jak wiadomo, w teorii między teorią a praktyką nie ma żadnej różnicy, w praktyce jednak jest.
Żeby w ogóle ruszyć a następnie nie tamować ruchu, Skodzina wymaga zdecydowanego operowania pedałem gazu. Poniżej ok. 2500-3000 obrotów jakiekolwiek przyspieszenie w ogóle nie występuje. Powyżej 4000 natomiast to dosyć natarczywego warkotu silnika dochodzi coś, co można porównać do świstu turbosprężarki – z tą różnicą, że osiągi nie robią się od tego lepsze.
A i to pod warunkiem, że wszystko działa. A tutaj nie działało.
Najpierw, nie wiedząc, że Skoda wymaga tak wysokich obrotów przy ruszaniu, zdławiłem silnik. No cóż, trudno, zdarza się – choć tutaj stało się to zaskakująco szybko. Gorzej, że rozrusznik nie chciał zakręcić. Niestety – „spece”, u których był niedawno regenerowany, podeszli do tematu jak pewien znany (i niesłusznie posądzany o więzy rodzinne ze mną) youtuber do swoich filmów, czyli na zasadzie „jak dla obcego – mocne 30%”. Po wymierzeniu kilku solidnych ciosów znajdującą się na wyposażeniu klasyczną, grzybową antyzłodziejską laską był łaskaw wreszcie zachechłać, ale silnik wcale nie odpalił od razu. Potem motor dławił się coraz szybciej i coraz częściej, aż w końcu zaczął gasnąć na wolnych obrotach. Wtedy też rozrusznik ewidentnie okrzepł i bęcki metalową lagą przestały robić na nim wrażenie.
Favoritka bezradnie stanęła na ulicy.
Gdy w końcu jakieś pół godziny później udało mi się ją uruchomić, wiedziałem już, że dalsze testowanie nie ma większego sensu. Dowlokłem się do właściciela, który kilka chwil później zdiagnozował problem: zapowietrzony układ paliwowy. Jednak żeby znaleźć źródło problemu trzeba było jeszcze chwilkę pogrzebać. Jak się niedługo potem okazało, pękł wężyk między gaźnikiem a aparatem zapłonowym, do tego zapłon przestawił się o 10 stopni, co spowodowało gaśnięcie na wolnych obrotach i drastyczny spadek i tak przeciętnej dynamiki.
A szkoda, bo ogólnie Favoritka dała mi się poznać jako zupełnie uczciwe żelazo. Zawieszenie okazało się zaskakująco komfortowe, układ kierowniczy zaskakiwał lekką pracą mimo braku wspomagania, a świetna widoczność w połączeniu z niezłą zwrotnością sprawiały, że manewrowanie było całkowicie bezproblemowe. Do tego przestronne wnętrze, zadowalająca ergonomia i bardzo czytelne wskaźniki czynią z 30-letniej Skody Favorit wóz, którym zupełnie bezboleśnie da się nadal cisnąć na co dzień.
Pod warunkiem, że nie pęknie żaden wężyk.
Zady i walety, czyli propsy i klopsy
+ przestronne wnętrze
+ świetna widoczność
+ przyzwoity komfort jazdy
+ lekko pracujący układ kierowniczy i łatwość manewrowania
– kiepski bagażnik
– dość tandetne tworzywa we wnętrzu
– mizerne osiągi
Skoda Favorit 136 LS: czy ją chcę?
Testowana przeze mnie Favoritka to najmocniejsza a do tego najlepiej wyposażona wersja tego modelu. Nie dość, że pod maską drzemie #tenwzmocniony silnik, na dodatek jeszcze mamy tu pełen tłuszcz wyposażeniowy. Czyli, zasadniczo, ładniejsze boczki drzwiowe (w których jednak nadal brakuje jakichkolwiek kieszeni) i tapicerowane zagłówki. No szał ciał i uprzęży. Do tego ten egzemplarz był srogo dopasiony – miał m.in. oryginalne alusy i spryskiwacze reflektorów – a wszystko to zamówione w salonie przez pierwszego właściciela! Wszystko to brzmi bardzo zachęcająco – i dla kogoś, komu marzy się kawałek postkomunistycznego żelaza wyprodukowanego dokładnie w momencie walenia się żelaznej kurtyny, może być mocnym argumentem. Poza tym jest to całkiem rzetelny sprzęt: wystarczająco wygodny, łatwy w prowadzeniu, no i, powiedzmy, szybszy od miejskiego autobusu. Jednak… mnie nie chwycił za żaden fragment mej osobistej serdeczności. Favoritka jest po prostu zwyczajnym, nieco grzybowym samochodem – ja zaś po tzw. youngtimerze oczekuję troszkę więcej nietypowości, zaś jako daily odpada ze względu na mizerną zdatność do transportu sprzętu basowego. Dlatego wolę DAFuqa, czyli moje Volvo 340 z Variomatikiem – jest wystarczająco dziwaczny, by jeździło się nim inaczej od większości współczesnych samochodów, a jednocześnie na tyle mało męczące, że mogę bezboleśnie eksploatować go przez większość graciarskiego sezonu. Nie zmienia to jednak faktu, że Skoda Favorit to chyba najlepsze, co wypluł z siebie słusznie nam miniony reżim. Na pewno nieporównywalnie lepsze, niż jakiekolwiek smętne plwociny wypchnięte z bram FSO. A że najlepsze niekoniecznie musi oznaczać najfajniejsze? No cóż, nie można mieć wszystkiego.
A wszystkich tych, którzy chcą zobaczyć (i usłyszeć) więcej, zapraszam na film.
Coraz lepsze te Twoje filmy, a w tym każdy kolejny tekst to złoto. Wyszło wyśmienicie, mimo że w niektórych scenach musiałeś zapodać audio z puszki jak jakiś motobiedak. No i słowo pisane także wysokiej jakości!
Miałem kiedyś okazję jechać Favoritką i pomimo oczywistych wad jak odpadające elementy wnętrza i dyskusyjna dynamika jazdy, byłem mile zaskoczony komfortowym zawieszeniem i miękkimi fotelami. Było naprawdę dobrze! Pamiętam, że miała zamontowany bajerancki, aftermarketowy (bądź też poobchodovy) obrotomierz, który składał się z zielonych i czerwonych diod, każda odpowiadająca za 500 albo 1000 obrotów. Rzecz jasna, nie działał.
Z tego 1.3 to nawet niezłe moce w rajdach wyciągali, kiedyś o tym pisałem. W końcu ten wóz zdobył mistrzostwo świata w rajdach w klasie przednionapędówek 🙂 Co tylko pokazuje jak dużo mają wspólnego auta rajdowe z ich seryjnymi odpowiednikami 😛
Już kiedyś testowałeś Favorita i nie napimknąłeś o tym w tekście.
Prawda. Było to k. 4 lat temu i, prawdę mówiąc, niewiele pamiętałem z tamtej przejażdżki.
Basisto, właśnie przypadkiem odkryłem, że znowu piszesz – i bardzo mnie to cieszy!!
Byłem zasmucony, gdy na bass-driver blogspot ogłosiłeś zakończenie działalności pisanej, a że ogólnie pojętych socjali nie ogarniam, to nawet nie wiedziałem, że nadajesz na innej stronie.
Zdrowia!
No zapraszam 🙂
Skoda zaprasza do swojego wnętrza na suplemencik do testu bo już się zachowuje bardzo kulturalnie
Z ogromną przyjemnością. Mógłbym trzasnąć wersję in inglisz.