Być może będzie to dla niektórych pewnym zaskoczeniem, ale jestem fanem sędziwych Volviaczy. Tak, wiem, nigdy zapewne o tym nie wspominałem. Tak czy inaczej – tylnonapędowe Cegły (a także pierwsze dwie generacje ich przednionapędowych następców) są bliskie memu sercu. Od 5 lat mam wspaniałe 940 w kąbiu, od niecałych dwóch – również pocieszne 340 z Variomatikiem, zaś prawie rok temu stałem się posiadaczem bardzo przyjaznego czerwonego V70. Miałem okazję przejechać się także paroma innymi modelami, jednak zabrakło wśród nich tego, który przez purystów uznawany jest za wzorzec metra w kategoriach Volvo i kombi, czyli 240, do początku lat 80. znanego jako 245.
Aż do teraz.
Volvo 240 D24 – co zacz
Początki historii najbardziej chyba znanego i najdłużej (bo aż 19 lat) produkowanego modelu Volvo sięgają tak naprawdę roku 1966, kiedy to został zaprezentowany jego poprzednik – seria 140. Wprowadzona do produkcji 8 lat później rodzina „dwusetek” była mocno oparta na konstrukcji starszego modelu. Taki sam był rozstaw osi, drzwi (a przynajmniej ich kształt) i szyby, a w wersji kombi – również tylne światła. Można powiedzieć, że wspólna była najważniejsza część, czyli płyta podłogowa, jednak w serii 200 całość została mocno zmodyfikowana pod kątem bezpieczeństwa biernego, z dbałości o które szwedzka marka była znana już wtedy. Niektóre rozwiązania z zakresu bezpieczeństwa pochodziły z pokazanego dwa lata wcześniej prototypu VESC. Na nim bazował również kształt frontu nowego modelu w jego pierwszej, produkowanej do 1979 roku wersji. W tym też roku przeprowadzony został pierwszy większy lifting (których seria 200 przeszła k. sryliona) zaś do gamy silnikowej dołączył 6-cylindrowy diesel konstrukcji Volkswagena – dokładnie taki, jaki spoczywał pod maską egzemplarza, którym dane mi było się bujnąć.
Volvo 240 – jak się w nim siedzi
Volviacz, którym jeździłem, pochodził z 1992 roku, czyli niemalże z końca produkcji modelu. Jego wnętrze nie zmieniło się jednak w zasadzie od liftingu z przełomu lat 70. i 80., zaś przestrzeń – od samego początku produkcji. Ta ostatnia tak naprawdę nie odbiega znacząco od stoczterdziestki z 1966 roku. Słowem – czuć, że siedzimy w starym aucie. Do środka wsiada się przez króciutkie drzwi (co tak naprawdę jest plusem na ciasnych parkingach), kabina jest dość wąska, a krótki rozstaw osi skutkuje dość umiarkowaną ilością miejsca na nogi. Absolutnie nie ma tu dramatu, ale jednak po samochodzie długości k. 490 cm obecnie spodziewamy się nieco większego wnętrza.
Również stylistyka i obsługa urządzeń pokładowych pochodzą z odległych czasów. Przykładem może być choćby specyficzna obsługa nawiewów. Dość powiedzieć, że podczas kilkugodzinnej przejażdżki nie udało mi się ich rozgryźć, przynajmniej zależności między suwakiem od temperatury a „air mix”. Inna rzecz, że byłem zajęty nagrywaniem (czyt. walką ze sprzętem).
Jednak mimo niedostatków z zakresu przestrzeni czy ogarnialnej w XXI ergonomii, wnętrze Volvo 240 jest bardzo przyjemnym miejscem. Fotele są obszerne i wygodne, tak samo zresztą, jak tylna kanapa, zaś trwałe (choć niezbyt wyszukane) materiały i solidność wykonania sprawiają, że można się tu zrelaksować i spokojnie czekać na apokalipsę zombie.
A już naprawdę wyluzować się można gdy przyjdzie coś przewieźć. No chyba, że przyjdzie nam jechać w trzy osoby a kubatura towaru przekroczy dostępną przestrzeń kufra – wtedy niestety zrobi się nieco gorzej.
Volvo 245 – czy można nim wozić bas
Na standardowe (i sztandarowe) pytanie zadawane przeze mnie w każdym teście można spokojnie odpowiedzieć: tak. Da się. Basiwo w usztywnianym pokrowcu bez trudu wchodzi przez wielką tylną klapę. Niestety, w przeciwieństwie do serii 700 i 900 nie można ułożyć go w poprzek. Winę za to ponosi koło zapasowe ustawione pionowo przy lewej burcie, co dość mocno uszczupla dostępną szerokość.
Nie to jednak jest największą bolączką bagażnika 245. Jest nią za to brak dostępnego – nawet w opcji – dzielonego oparcia tylnej kanapy. Oznacza to, że jeśli choć odrobinę przekroczysz standardowe możliwości załadunkowe Volviacza, zostajesz tylko z dwoma miejscami z przodu. Taka wtopa w wielkim kombiaku produkowanym do 1993 roku… Trochę słabo. A szkoda, bo sama jego długość jest doprawdy imponująca.
Volvo 240 D24 – czy da się nim jeździć
Jak już wspomniałem, pod maską czerwonego egzemplarza nie siedzi legendarny Redblock, tylko pochodzący z dostawczego VW LT 6-cylindrowy diesel, z pojemności 2,4 l wyciskający okrutne 82 KM. Daje to imponujący wynik nieco ponad 34 KM z litra. Szał ciał i uprzęży! Oczywiście taka potworna moc w połączeniu ze słuszną masą musi skutkować piorunującymi osiągami. I tak właśnie jest – przy akompaniamencie mieszanki klekota z wyciem, przypominającej dźwięk starego autobusu, 240 w dyzlu osiąga pierwszą setkę już po niecałych 19 sekundach. Fakt, że był to jeden z najszybszych seryjnych ropniaków w swoich czasach, jest dość – rzekłbym – interesujący. No ale cóż – to, że silnik pochodzi z LT-ka, oznacza, że stateczna dwieścieczterdziestka ma coś wspólnego z Porsche 924. A że chodzi o inne silniki? Nie róbmy z tego zagadnienia.
W porównaniu do testowanego ostatnio Poldka, również napędzanego silnikiem wysokoprężnym, Volvo wychodzi jednak zwycięsko. I nie chodzi tu o samą klasę samochodu. Polonez najwyczajniej nie został przystosowany do przyjęcia pod maskę dużo cięższej (choć skądinąd bardzo udanej) jednostki XUD9, co skutkowało koszmarnym wręcz prowadzeniem, Volviacz z kolei jeździ tak, jakby od samego początku był napędzany germańskim sadzomiotaczem. Prowadzenie, choć rzecz jasna nie jest ostre jak brzytwa, okazuje się wystarczająco pewne, zaś zawieszenie, mimo swej archaicznej konstrukcji, pracuje harmonijnie i przyjemnie miękko. Dzięki wspaniałej widoczności i genialnej wręcz zwrotności manewrowanie jest niemalże wzorcowo łatwe. Oczywiście nie ma tu mowy o choćby cieniu sportowych doznań – zarówno osiągi jak i nastawy zawieszenia stoją w sprzeczności z czymkolwiek, co można nazwać dynamiczną jazdą, jednak nie o nią tutaj chodzi. Prowadzenie Volvo 240 to czysty relaks. Szczególnie, jeśli nigdzie się nie spieszymy. Bo i po co spieszyć się w samochodzie, którego samo prowadzenie jest tak przyjemne?
Zady i walety, czyli propsy i klopsy:
+ wysoki komfort jazdy
+ trwały, niezawodny i oszczędny silnik
+ przepastny bagażnik
+ świetna widoczność
+ rewelacyjna zwrotność
+ bezbłędna stylówa
– przeciętna ilość miejsca w środku
– brak dzielonego oparcia tylnej kanapy
– nędzne osiągi
– podatność na rdzę
Volvo 245 – co nim wozić
Tak, w moich testach niesłusznie pomijałem ostatnio wątek basowy (poza samym testowaniem bagażnika, rzecz jasna). A tutaj aż się prosi, by wrzucić do bagażnika Hagstroma Super Swede. Takiego, na jakim nieodżałowany Rutger Gunnarson nagrywał linie basu na ostatnich płytach Abby.
Volvo 245 D24 – czy go chcę
Szwedzka dwieścieczterdziestka, szczególnie w wersji kombi, to absolutna klasyka gatunku. Samochód co prawda nieszczególnie porażający nowoczesnością nawet w dniu premiery, a co dopiero pod koniec produkcji, jednak na tyle dobry, że przeżył serię 700, która teoretycznie miała go zastąpić. Nie, nie jest to wóz idealny – nie ma dzielonej kanapy z tyłu, blacha, choć gruba i solidna, nie została odpowiednio zabezpieczona antykorozyjnie, z dieslem pod maską jest do tego głośny i powolny – ale to tak naprawdę wspaniały samochód, mający w sobie większość tych cech, na których mi zależy: wygodę, relaksujące prowadzenie i oldskulową stylówę, dobrze pasującą choćby do spotów Youngtimer Warsaw. Dlatego tak, bardzo chciałbym mieć dwieścieczterdziestkę – ale nie z dieslem. A jako, że już mam Cegłę w kąbiaczu, dwusetę wolałbym chyba jako sedana. I to najlepiej dwudrzwiowego. Bo tak.
Inna rzecz, że to właśnie wersja kombi najlepiej nadaje się do, że tak powiem, intymnych wycieczek we dwoje – ale ten temat rozwinąłem bardziej w filmie.
Zapraszam tedy.
Zgadzam się w pełnej rozciągłości, Panie Kolego Redaktorze. Sam posiadam 940 sedana z takowym dieslem ale uturbionym. Niewiele to pomaga w kwestii osiągów, no ale to może wina archaicznego automatu i nieco zmęczonego już życiem silnika. Przy wyprzedzaniu jednak daje radę, i ten soczysty dźwięk rekompensuje wszystkie jego niedociągnięcia, wszak, jest to rzędowa szóstka . Jest owszem trochę głośny, ale nie jest to szczególnie uciążliwe (może już się zdążyłem przyzwyczaić 😛 )
Ma faktycznie coś takiego w sobie relaksującego, jak do niego wsiądziesz, to już jesteś spokojny że dojedzie do celu.
Volvo 240 to jedno z najlepszych aut na świecie. ?
Czyli zasadniczo tak, ale zupełnie inaczej.
Tak, ale nie. Tzn. owszem, inny silnik i wersja nadwoziowa, ale jak najbardziej ten sam model – a za kierownicą siedzi się tak samo, bez względu na to, czy to kombi, czy sedan 🙂
Jeden z najgorszych samochodów jakie miałem – toporny, powolny, nie skręcający, nie przyśpieszający, wykonany w środku z gównolitu, ogólnie porażka motoryzacja jak cała ta marka, które nie bez powodu należy teraz do Chińczyków.
To jest dosyć ciekawe z tym skręcaniem – bo generalnie wszystkie Volva RWD są jednymi z najzwrotniejszych samochodów w historii wszystkiego ever. Z pozostałymi kwestiami nie będę dyskutował – nie każdy ma tak doskonały gust motoryzacyjny, jak ja.