Jak niektórzy z Was wiedzą, gram już od 25 lat. I mimo ćwierćwiecza z basem w rękach nie brzydzę się rozwiązań czysto budżetowych, takich jak np. basy marki Harley Benton. Do tego jestem niepoprawnym fanem fretlessa, czyli basu bezprogowego. Dlatego też nie mogłem przepuścić okazji, by przetestować bezproga ze stajni HB.
Harley Benton JB-40 FL – co zacz
Harley Benton JB-40FL jest zasadniczo bezprogowym Jazz Bassem – i w sumie na tym można by było zamknąć temat. Jednak nie jest to w stu procentach zwyczajny Jazz fretless. Otóż JB-40FL ma przypominać Fendera Jazza używanego przez niezapomnianego Jaco Pastoriusa – legendarnego pioniera basu bezprogowego. I przypomina. Przynajmniej wizualnie.
Harley Benton JB-40 FL – jak to jest sklecone
Konstrukcja JB-40 FL jest bardzo tradycyjna. Korpus o klasycznym, jazzbasowym kształcie jest połączony za pomocą 4 śrub z klonowym gryfem. Tutaj można znaleźć dwie podstawowe różnice między Harleyem Bentonem a fenderowskim oryginałem. „Bass of Doom” Jaco Pastoriusa miał olchową deskę i palisandrową podstrunnicę, tu zaś korpus został wystrugany z jesionu a podstrunnica to coraz popularniejsze w ostatnich latach pau ferro, dzięki swej twardości dobrze nadające się właśnie do fretlessów. Zamiast progów jest tu 20 cienkich markerów kolorystycznie przypominających klonowy fornir – jednak biorąc pod uwagę cenę tego instrumentu podejrzewam raczej jakieś tworzywo. Ukłonem w stronę basu Pastoriusa jest brak płytki na korpusie oraz wykończenie klasycznym 3-tonowym sunbustem.
Osprzęt jest niestety taki sam, jak w moim PB-50. O ile prosty, blaszkowy mostek jest do przyjęcia, o tyle klucze działają niezbyt płynnie i sprawiają wrażenie, jakby w każdej chwili miały się rozpaść – i to raczej prędzej niż później.
Ten konkretny egzemplarz został poddany lekkiemu tuningowi – miejsce oryginalnych przystawek firmowanych marką Roswell zajęły przetworniki wyprodukowane przez olsztyńską firmę Merlin. Są to pasywne wąskie humbuckery zamknięte w obudowach singli. Elektronika nie była ruszana i działa dokładnie tak samo, jak w klasycznych Jazzach – mamy tu osobne potencjometry głośności obu przystawek oraz pasywną regulację tonów, służącą do obcinania górnego pasma.
JB-40 FL jest całkiem wygodny. Jesionowa decha jest nieco cięższa od olchowej, ale tutaj masa nie jest przegięta. Do tego korpus okazuje się odpowiednio wyprofilowany. Gryf ma dość solidny profil ale pozostaje przy tym jazzbassowo komfortowy. Jedyną wadą jest brak możliwości ustawienia naprawdę niskiej akcji strun – jednak bentonowski Jazzik jest ogólnie całkiem przyjemny w grze.
A jak to wszystko razem brzmi?
Harley Benton JB-40 FL – jak to gada
Basiwo miało założone flaty (czyli struny z płaską owijką, błędnie zwane szlifami) D’Addario Chromes i przy grze na dwóch przystawkach brzmiało z nimi nieco… martwo. Sound był bardzo vintage’owy, ale w sposób, który zupełnie nie pasuje do fretlessa. Przy grze na samej przystawce mostkowej (czyli tej, która wydobywa z fretlessa to, co w nim najlepszy) i dobarwieniu chorusem robiło się znacznie lepiej. W tym ustawieniu (no, z gryfową przystawką odkręconą na ok. 25%) nagrałem jeden cover na kanał Bassdriver Rambles. Jednak wciąż brakowało mi trochę tego charakterystycznego brzmienia bezproga, jego niepowtarzalnej odpowiedzi na odpowiedni atak, gdzie brzmienie otwiera się dopiero po ułamku sekundy od szarpnięcia struny. Na szczęście w szufladzie miałem akurat komplet strun z okrągłą owijką. Zresztą marki Harley Benton właśnie. Budżetowe strunki do budżetowego basu? Czemu nie!
Po założeniu roundów kosztujących kilkakrotnie mniej od Chromesów (które, nota bene, świetnie brzmią na PB-50) bas nagle ożył. Dolne pasmo zrobiło się bardziej wyraziste, otworzyła się góra a instrument stał się bardziej wrażliwy na artykulację. Do tego pojawiło się to klasyczne „mwah”, którego brakowało mi gdy na bas założone były flaty. Mógłbym przyczepić się nieco zbyt małej ilości dolnego pasma i „ciosu” z dolnego środka, ale pragnę przypomnieć, że mówimy tu o instrumencie, który jako nowy kosztował k. 600 zł zaś po zainstalowaniu Merlinów jego wartość wzrosła do mniej więcej tysiąca. Tak brzmiący sprzęt? Za kafla? Proszę zapakować.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Harley Benton JB-40FL jest świetnym wyborem dla kogoś, kto chce zacząć swą przygodę z fretlessem, a nie jest pewien, czy bezpróg będzie mu odpowiadał, i w związku z tym nie chce wyskakiwać z poważnych kwot. Jest to instrument na tyle tani, by nietrafiony zakup nie bolał zbytnio (tym bardziej, że dzięki niskim kwotom strata przy odsprzedaży będzie niższa) a jednocześnie na tyle udany, by nie zniechęcał do gry na nim. Do tego – przynajmniej po zamontowaniu lepszych przystawek, np. właśnie Merlinów – bardzo przyzwoicie brzmi. Dzięki temu w przypadku, gdy chcemy z fretlessem zostać na dłużej a nie stać nas na znacznie lepszy bas, wystarczy wyasygnować kolejne kilka stów na przyzwoite przetworniki… i grać dalej.
Ale zdecydowanie lepiej zakładać na ten bas zwykłe, niklowe roundy. Flaty zdecydowanie lepiej sprawdzają się na fiftiesowym Preclu.
Plusy:
* wygoda gry
* brzmienie (przynajmniej na strunach z okrągłą owijką i z przystawkami Merlin)
* stylówa a’la Jaco
* rewelacyjna relacja ceny do jakości
Minusy:
* kiepskiej jakości siodełko i klucze
* przeciętne brzmienie na flatach
Czym go wozić:
Tani bas o klasycznej stylówie sugerowałby coś w stylu Astry F lub G, szczególnie w sedanie, jednak nie zapominajmy, że to fretless, czyli coś nieco bardziej wysmakowanego. Dlatego dobrym wyborem będzie tu np. Peugeot 406.
A jeśli chcecie nie tylko poczytać o brzmieniu, ale także go posłuchać, zapraszam na film.
Nie spodziewałem się, że jeszcze testujesz basy. Rock to zdecydowanie mój ulubiony gatunek muzyczny. ? Żaden hip hop ani techno nie będą tak genialne (no może poza Beastie Boys). A młodzi gniewni się jarają teraz mumble rapem, który jest bez wątpienia najgorszym śmietnikiem. Mam nadzieję, że prawdziwa muzyka nigdy nie upadnie. ?
A tak ogólnie, to w jakim zespole grasz?