Przyszła jesień. Co prawda z pogodą póki co nie ma dramatu, ale nie oszukujmy się – będzie coraz chłodniej i coraz bardziej mokro co oznacza również coraz mniej okazji na przewietrzenie grata. A tych w tym roku i tak nie było za wiele – pandemia korony skutecznie ubiła tegoroczne rajdy i spoty. Tych pierwszych odbyło się dosłownie kilka, z czego z Obywatelką Pilotką wzięliśmy udział w dwóch (będzie jeszcze trzeci), zaś miejsce tych drugich zajęły tzw. fotospoty, czyli w miarę bezkontaktowe imprezy polegające na jeżdżeniu po mieście i zahaczaniu o miejsca, gdzie czaili się fotografowie. Pomysł zresztą był całkiem zacny. Udało mi się zahaczyć chyba o większość z warszawskich, a jeden – maluchowy – sam nawet obfotografowywałem. Jednak ze względu na nieubłagany upływ czasu i zmieniające się wraz z nim warunki atmosferyczne, przyszło niestety zamknąć ten temat na bieżący rok. Zamknięcie zaś, ze względu na dzień tygodnia, w którym się odbyło, nosiło tytuł…
…ta ostatnia niedziela
Start imprezy zlokalizowany został w tradycyjnym miejscu spotów Youngtimer Warsaw, czyli na błoniach Koszyka Stadionu Narodowego. Tym razem jednak to nie YW było organizatorem. Pomysł imprezy i jej realizacja były dziełem nowo powstałej grupy Wild Shooters złożonej z zacnych fotografów, którzy uwieczniali tegoroczne fotospoty. Towarzystwo nie przybyło może aż tak licznie, jak na otwarcia i zamknięcia sezonów YW, ale i tak było na co popatrzeć.
Sam oczywiście stanąłem w odpowiednim towarzystwie i udałem się na ogląd terenu.
Parę chwil po 15 uczestnicy spotu jęli wyruszać w drogę. Do zahaczenia było koło 10 punktów w okolicach stadionu, na Powiślu oraz na mostach: Świętokrzyskim i Poniatowskiego. Na tym pierwszym i na wąskich uliczkach wokół Biblioteki UW szybko utworzyły się graciarskie korki.
Po zrobieniu dwóch okrążeń (no, półtora) zajechałem w miejsce, gdzie odbywała się finalna część spota: okolice stacji Powiśle.
Obowiązki jednak wzywały i trzeba było się zawijać. Szkoda, bo niektórzy dopiero docierali na miejsce.
Jak mogę podsumować „Tę ostatnią niedzielę”? Imprezę można uznać za udaną. Przyjechało sporo ciekawych, rzadkich aut (najciekawsze było zdecydowanie Ferrari 400i, choć Porsche 928 na czarnych blachach i Matra Simca Bagheera też robiły wrażenie), przepięknych klasyków (tutaj oczywiście prym wiodły dwa DS-y – szczególnie złocistobrązowy DS20), było sporo amerykańskiego żelaza (oraz kompozytów pod postacią moich ulubionych Corvette C4) i masa przefajnych youngtimerów do ciśnięcia na co dzień (tu zaś należy wyróżnić sporą reprezentację Peugeotów 205 i przecudowne Volvo 760 kombi z silnikiem LS1) oraz, niestety, cały przegląd śmieci z FSO. Starałem się fotografować to, co mnie interesowało (choć oczywiście nie wszystko złowiłem – nie złapałem m.in. przepięknego Civica na czarnych szyldach) i uparcie ignorowałem to, co mnie nie jara (tak zresztą robią też inni fotografowie, i dlatego DAFuqa nie widziałem jeszcze na żadnych zdjęciach z eventu). Najważniejsze jednak, że w całym tym covidowym korowodzie udało się godnie zamknąć nieszczęsny sezon 2020 – choć niestety trudno powiedzieć, by tak naprawdę w ogóle miał miejsce.
Oby w 2021 można było wrócić do względnej normalności.
Co to jest za zielony amerykaniec? Moim zdaniem jest bardzo ładny. 🙂
Ten jasnozielony? Dodge Coronet. Fajny.
Dobrze, dziękuję. Kocham amerykańskie klasyki. 🙂
Z 1973 roku dokładniej.
@Lordessex dziękuję też za podanie rocznika. 🙂
Wbrew pozorom to dość istotne, bo modele od 1971 do 1974 miały co roku liftingi (zmieniała się tylko nieznacznie przednia atrapa i tylne lampy). Późniejsze 1975 i 1976 (ostatni rocznik w Stanach przynajmniej, gdyż nazwa ta była kontynuowana w Meksyku czy Wenezueli) były już klonami Plymoutha Fury.
Ale taki CX mi robi…
Oj, wierz mi, nie tylko Tobie.