Ten rok jest naprawdę przerąbany.
Przede wszystkim musimy pilnować się jak nigdy dotąd, by uniknąć zarażenia wirusem, na który nie ma jeszcze skutecznej szczepionki. Niestety, nawet wtedy nie ma gwarancji, że ktoś, kto nad stanowisko lekarzy przedkłada opinie anonów z netu, nie sprzeda nam choróbstwa, bo „nie da sobie założyć kagańca”. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że śmiertelność nie jest przerażająco wysoka, jednak nigdy nie wiadomo, czy nie mamy genetycznych predyspozycji do ciężkiego przebiegu – a nawet pozornie lekki potrafi poczynić niezłe spustoszenie w zaatakowanym organizmie. Trudno zatem się dziwić, że musiały zostać wprowadzone pewne obostrzenia. Niestety, miłościwie nam panujący po raz kolejny przeskoczyli sami siebie w kategorii „gorzej tego się nie da zrobić” i udowodnili, że jednak się da. Skutek – padające firmy i rosnące bezrobocie a krzywa, której wypłaszczenie zapowiada Pierwszy Mateusz Rzeczypospolitej, owszem, dąży do wypłaszczenia. Tyle, że w pionie. Nie zmienia to faktu, że pewne ograniczenia niestety musiały się pojawić, a to dotyczące organizacji imprez publicznych jest jednym z najbardziej zrozumiałych. Jak można było przewidzieć, uderzyło to również w tematykę graciarskich spotów i rajdów. Te pierwsze udało się nieco przeorganizować, nadając im formę bezkontaktowych fotospotów, jednak z drugimi było nieco gorzej. Praktycznie cały sezon poszedł się ryćkać. Co prawda udało się zorganizować jeden bezkontaktowy rajd, bardzo zresztą udany, ale jego formuła byłaby dość trudna do powtórzenia. Z samochodowych rajdów MOWPZ odbyły się… dwa. A nam – Obywatelce Pilotce i mi, znaczy – udało się wziąć udział w jednym. Konkretnie tym, który odbył się w ostatnią sobotę i nosił piękną nazwę Stary Pojazd i Może – Do Pełna.
Rajd Stary Pojazd i Może został zorganizowany już po raz trzeci. Wraz z Obywatelką Pilotką pomagaliśmy przy organizacji pierwszej edycji (co zresztą odbywało się nieco po wariacku), zaś druga, w której braliśmy udział jako zawodnicy, oględnie mówiąc nie poszła nam najlepiej. Mimo to, dość mocno spragnieni typowych dla graciarskich rajdów pytań z serii „CTG”, odkrywania nowych miejsc i gubienia się na trasie, stwierdziliśmy, że trzeba wziąć udział w kolejnej odsłonie – tym bardziej, że impreza organizowana była przez nieocenionego Michała z Warszawy Inaczej we współpracy z jak zawsze niezawodnymi Wrostami Ściany Wschodniej. A taka ekipa w zasadzie gwarantuje dobre pomysły.
Pogoda była taka, jakiej można się było spodziewać po drugiej połowie października – z nieba siąpiła płynna depresja, zaś kolor nieba zachęcał do nawiązania bliższej znajomości ze sznurem (i nie, nie chodzi mi o tego z Leningradu). Mimo to zwlekliśmy się z Obywatelką Pilotką po niezbyt dobrze przespanej nocy i podążyliśmy ok. 60 km na wschód – tam, gdzie musiała być jakaś cywilizacja. I była, co można było rozpoznać po nagromadzeniu zacnych gratów.
Z uwagi na wiadomą sytuację nie było tradycyjnej odprawy a załogi wypuszczane były na trasę wedle ustawienia w kolejce. Spora część gratów już zdążyła wyruszyć, zaś kolejne ekipy ustawiały się w ogonku do startu.
Praktycznie wszyscy karnie zakrywali paszcze – również podczas robienia zdjęć.
Kolejne załogi dojeżdżały na miejsce startu, inne ustawiały się w kolejce i ruszały na trasę.
W końcu przyszła pora i na nas.
Trasa została opisana nietypowo. Zamiast klasycznego itinereru strzałkowego była mapa z zaznaczonymi istotnymi sytuacjami drogowymi. Oczywiście nie była to mapa kompletna – w takim układzie wszyscy jechaliby jak z nawigacją i o rywalizacji na trasie praktycznie nie byłoby mowy. Jednak i tak wszystko było opisane tak jasno, że zgubiliśmy się tylko w dwóch miejscach, a i wtedy bardzo szybko wróciliśmy na właściwą trasę.
Po drodze tradycyjnie trzeba było znajdować odpowiedzi na pytania oraz wypatrywać obiektów ze zdjęć.
Były też zadania dodatkowe związane z paliwową tematyką rajdu.
Jednym z utrudnień był… limit paliwowy. Nie chodziło tu jednak o dopuszczalną ilość paliwa w baku, tylko o to, w ciągu godziny dojechać na „stację”, którą był samochód któregoś ze współorganizatorów. Tankowanie polegało na podstemplowaniu wręczonej na starcie kartki na paliwo. W razie obsuwy można było ratować się „kanistrem” – konkretnie zaś rozwiązaniem przedłużającego limit czasowy zadania ukrytego w kopercie. Każda koperta była oznaczona liczbą oktanową odpowiadającą konkretnemu bonusowi czasowemu. Na szczęście z „kanistra” musieliśmy skorzystać tylko raz.
Rajd podzielony był na dwa etapy, z dwiema osobnymi mapami, zdjęciami do wypatrywania i zestawami pytań. Etapy przedzielone były punktem kontrolnym.
Drugi etap poszedł jeszcze gładziej niż pierwszy, choć to na nim musieliśmy użyć koperty-kanistra.
Niestety, limity czasowe przełożyły się na to, że nie za bardzo miałem czas na robienie zdjęć z trasy. A szkoda – była (jak zwykle w przypadku tych ekip) dobrze wymyślona. Prowadziła przez wioski powiatów mińskiego i wołomińskiego a pytania z trasy niejednokrotnie dotyczyły całkiem srogich gratów – choćby wrastającego w jedną z posesji (będącą chyba czymś w rodzaju warsztatu) VW Karmann-Ghia.
Po pokonaniu ponad 100 kilometrów po drogach środkowo-wschodniego Mazowsza dotarliśmy w końcu na metę.
Oczywiście ze względu na sytuację epidemiologiczną, by nie tłoczyć wszystkich uczestników w jednym miejscu, wyniki miały zostać podane wieczorem na stronie wydarzenia. Do tego zaplanowana na sam koniec próba sportowa nie odbyła się ze względu na obiekcje stróżów porządku, którzy pojawili się na mecie – prawdopodobnie po to, by sprawdzić, czy wszyscy grzecznie skrywają nosy i otwory gębowe. Pozostało zatem jedynie oddać kartę drogową i wyruszyć do domu.
Rajd, jak zawsze w przypadku tego zestawu organizatorów, był bardzo udany. Formuła była niebanalna, zaś długość i przebieg trasy nie pozostawiały wątpliwości, jak gigantyczny nakład pracy został włożony w jej opracowanie. Znów można było się przekonać, że na rajdy Warszawy Inaczej i Wrostów Ściany Wschodniej można wbijać niemalże w ciemno.
A to, że udało nam się zająć czwarte miejsce – zarówno w generalce, jak i w klasie (gdzie zebraliśmy kilka karniaków za rocznik DAFuqa) – dodatkowo wpływa na poziom satysfakcji. Inna rzecz, że tak wysoką (choć nieco frustrującą) pozycję zawdzięczamy zapewne brakowi próby sportowej.
Teraz pozostaje czekać na kolejny sezon. Oby w ogóle był.
Kurczę, chciałbym uczestniczyć t takiej imprezie…
Mam dwa klasyki, mercedes jest w trwałym remoncie, a drugi, wigry3 ma za mały zasięg…