Dawno temu, jeszcze na swojej poprzedniej stronie, zrobiłem zestawienie top 5 najbardziej zbędnych marek w Europie. Od tamtej pory trochę się zmieniło. Dziś przynajmniej dwie z tych marek wypadłyby z mojego zestawienia, ale ta, która zajęła w nim pierwsze miejsce, nadal by w nim pozostawała. I nie wiem, czy nie zachowałaby korony (he he he, korona, ale na czasie dowcip). Tą marką był oczywiście Seat.
Przez pierwsze 30 lat istnienia Seat tłukł w zasadzie Fiaty na wewnętrzny hiszpański rynek. Czasami były lekko zrestylizowane w stosunku do włoskich oryginałów, z rzadka pojawiały się też własne modele, ale pod spodem zawsze były fiatowskie bebechy. Aż przyszedł rok 1982, w którym włodarze Fiata zabrali zabawki z hiszpańskiej piaskownicy mówiąc „dalej radźcie sobie sami, tylko z nas nie zrzynajcie”. Gorzej, że ciężko jest nie zrzynać, gdy do tej pory robiło się w zasadzie licencyjne wersje modeli danej marki. I na to wjechał Seat Ronda. Cały, prawdaż, w błękitach.
Seat Ronda – co zacz
Ronda to, skrótowo mówiąc, mocno przypudrowane Ritmo – a w zasadzie było nim do delikatnego liftu, który przyniósł zmianę silników z fiatowskich na własne, opracowane wspólnie z firmą Porsche. Takie Rondy oznaczone były literą P. Jak Porsche. A konkretnie System Porsche – zwrot, który musi pojawić się w każdym ogłoszeniu o sprzedaży Seata wyposażonego w taki silnik.
Reszta jednak pozostała taka sama. Płyta podłogowa, zawieszenie (z przodu kolumny MacPhersona, z tyłu – poprzeczny resor piórowy), struktura nadwozia – to wszystko jest w zasadzie jednakowe, jak w Fiacie Ritmo. Praktycznie taka sama jest również sylwetka. Żeby jednak nie narażać się włoskiemu koncernowi Hiszpanie przeprowadzili spory lifting. Niestety, okazało się, że mocno przypominał on zmiany, które Fiat miał dopiero wprowadzić w swoim kompaktowym modelu. Skończyło się w sądzie. Hiszpanie przedstawili czarny egzemplarz Rondy, na którym na żółto zaznaczone zostały wszystkie różnice względem Ritmo, sędzia poprawił okulary, przyjrzał się i stwierdził, że w sumie racja, to zupełnie inny wóz. Włosi pojechali do domu głośno krzycząc i gestykulując zawzięcie a Seat zyskał prawo do pchania swojego nowego modelu w całej Europie. Inna rzecz, że poza Hiszpanią nie sprzedawał się on jakoś zachwycająco i ledwie cztery lata po debiucie firma zjechała z ronda (hehehehe, top kek), pozostawiając w ofercie dwa inne modele oparte na tej samej fiatowskiej płycie: nieco mniejszą Ibizę i sedana nazwanego Malaga.
Seat Ronda – jak się w nim siedzi
Wnętrze Rondy to pełen ejtis. Ciekawa, trójsegmentowa deska rozdzielcza poraża kanciastością. Nawet kierownica ma w środku prostokąt. Ejtisowe są również dopasowane kolorem do lakieru karoserii boczki drzwiowe i fotele – w wersji GLX obite przyjemnym, miękkim welurem.
Niestety, reszta już taka miękka nie jest. Tworzywa, z których stworzona została deska rozdzielcza, są dosyć koszmarne. Oczywiście nie jest to ten poziom dramatu, co w wytworach Fabryki Samochodów Osobliwych, ale dobrze nie jest – tym bardziej, że jakość montażu wręcz nieco boli. To, co mogło odpaść, albo już odpadło, albo właśnie się do tego szykuje.
Na szczęście pozycja za kierownicą tak zła już nie jest. Spodziewałem się, że będzie gorzej – wszak konstrukcyjnie jest to stary Fiat. Wbrew moim obawom nie trzeba tu jednak podkurczać nóg ani nienaturalnie wyciągać rąk, zaś największym mankamentem jest brak podpórki pod lewą stopę.
Jest też atrakcja dla niektórych pań (niektórych panów zapewne też): bardzo pociesznie ukształtowana, długa dźwignia zmiany biegów. Nie wiem, co to miało przypominać. Chorizo?
W razie, gdyby ktoś pytał, czy da się tu usiąść za samym sobą – otóż da się. Kompakty z lat 80. nie były może najprzestronniejszymi samochodami w historii motoryzacji, ale miejsca wystarczy, by można było tu bez bólu spędzić kilka chwil.
Pytanie tylko, czy wystarczy go również na to, by wcisnąć bas do bagażnika.
Seat Ronda – czy da się nim wozić bas
Niestety nie bardzo.
Bagażnik Rondy okazuje się zwyczajnie zbyt wąski, by wlazło tu pełnowymiarowe basiwo z główką. Pojemność kufra jest zupełnie przyzwoita (m.in. ze względu na umieszczenie koła zapasowego pod maską), ale w przypadku długich przedmiotów głębokość nie zastąpi szerokości. Oczywiście można złożyć oparcie kanapy, jednak nie jest ono dzielone co w przypadku, gdy jedziemy np. we trójkę czyni operację dość skomplikowaną. Dlatego najlepszym wyborem byłby tu obrzyn – np. Hohner The Jack. Taki, z jakim niedawno musiałem się niestety pożegnać.
Seat Ronda 1.5 – jak się nim jeździ
Pod maską „mojego” egzemplarza siedział sobie półtoralitrowy, 86-konny silnik, zwieńczony głowicą z dumnym napisem „SYSTEM PORSCHE”. Niestety nie udało mi się znaleźć informacji, na czym ten system Porsche polegał – wiadomo jedynie, że niemiecki producent pomógł opracować niektóre komponenty silnika (przede wszystkim głowicę) i skrzyni biegów.
Ci, którzy zasugerują się współpracą ze słynną firmą, mogą się nieco rozczarować. Ronda z półtoralitrowym silnikiem nie jest może zawalidrogą, ale jej osiągi nie są powalające. Owszem, jednostka SYSTEMU PORSCHE lubi wysokie obroty i dość zdecydowaną pracę prawej stopy, jednak nie przekłada się to na bycie pierwszym spod świateł. Tak naprawdę więcej tu hałasu niż realnych osiągów. Jednak biorąc pod uwagę to, jak słabe są hamulce Rondy, może tak jest lepiej – przynajmniej będziemy mieli większą szansę wyhamować, jeśli ktoś zajedzie nam drogę.
Praca zawieszenia jest dość dziwna. Przód resoruje dość przyjemnie, natomiast tył, zawieszony na poprzecznym resorze piórowym, podskakuje na każdej większej nierówności. Do tego samochód mocno przechyla się w zakrętach – na szczęście zachowuje przy tym niezłą przyczepność. Dzięki temu Rondą można bez większych problemów robić to, co sugeruje jej nazwa: jeździć po rondach.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Seat Ronda to dziwny samochód. Zgrabne nadwozie, w wersji GLX ozdobione bardzo dobrze pasującymi tutaj czarnymi poszerzeniami progów i nadkoli, oraz fajnie zaprojektowane wnętrze zachęcają, jednak jakość wykonania i nieco rozczarowujące osiągi psują dobre pierwsze wrażenie. Co najgorsze, w jeździe Rondą nie ma nic, co wyraźnie odróżniałoby ją od innych aut z lat 80., co sprawia, że jedynymi plusami z graciarskiego punktu widzenia pozostają stylistyka, ciekawa historia modelu i jego relatywna rzadkość. Docenić należy również sam fakt, że błękitny Seat nadal jeździ na czarnych blachach. To, że ktoś w latach 90. sprowadził do Polski tak nietypowy sprzęt, udowadnia jedynie, że nasi rodacy byli skłonni do eksperymentów – a może po prostu brali cokolwiek, co umożliwiało im pożegnanie z badziewnymi wyrobami posterwupegowskich fabryk.
Plusy:
+ stylistyka zewnętrzna i wewnętrzna
+ dość wygodne wnętrze
+ dobra widoczność
+ rzadkość/oryginalność
Minusy:
– nędzna jakość wykonania
– zbyt wąski bagażnik
– niezbyt zachwycający komfort
– kiepskie hamulce
– przeciętne osiągi
Seat Ronda 1.5 GLX – czy go chcę
Stylistyka, tapicerka i ogólna nietypowość to trochę za mało, bym zapragnął Rondy. Jakość wykonania trochę zniechęca, silnik Systemu Porsche nie dostarcza takiej frajdy z prowadzenia, na jaką miałem nadzieję, a bagażnik dyskwalifikuje Seata jako daily. Dobrze, jednak, że nadal można spotkać takie dziwne graty. Choćby po to, by można było popatrzeć – bo Seat Ronda, szczególnie w tej wersji i w takim kolorze, wygląda bardzo fajnie.
Czy to ostatni zachowany egzemplarz nad Wisłą?
Cholera wie.
Chciałem napisać, że nie, bo Złomnik też testował inną Rondę, ale znalazłem ten film i to cholera ten sam egzemplarz 😀
Tenże!
Podobno są w Posce dwal
Wiem jeszcze o byłym egzemplarzu Stada Baranów – bodajże czerwony, miał front od przedliftowego Ritmo. Nie wiem, czy jeszcze istnieje.
To chyba uczniowie szkoły przy porsze zrobili system porsze. Przy zawieszeniu daweo tacumy też majstrowali.
I też nie był to best seler.
Warzywniak na winklu powinien nazywać się BEST SELERY hehe…
W Szczecinie jest jeszcze sedan (Malaga?) był na Szrociakach, jak i (co oczywiste) u mnie na blogu.
A jakby główkę dać w ten kąt pomiędzy oparciem, nadkolem i półeczką, a korpus w róg przy lampach, bas wlazłby??
Ni cholery, tak też próbowałem.
Seaty na licencji Fiata były ciekawsze niż zrebrandowane VW. Ta marka jednak nie zachowałaby już korony na liście najbardziej zbędnych marek. Mitsubishi ich wyprzedziło, bo wiadomo, że nowe modele to parodie starych dobrych pseudo- i prawdziwie sportowych wozów. Ssangyong też jest zbędny w Europie. A tak ogólnie, to Seat Ronda to w miarę ciekawe auto, jak na markę. 🙂
Gdzie tu Porsche, jak ten Seat nie jest tak szybki? Oni byli marketingowcami, zanim to stało się modne. 🙂
Był jeszcze parę lat temu (2015-16) czerwony z frontem niefabrycznym od przedliftowego Ritmo w stajni Stada Baranów, ale poszedł dalej w świat i wieści już o nim zaginęły.
A tak, pamiętam go.
Dzisiaj przed dwoma godzinami ustrzeliłem dokładnie ten egzemplarz w okolicy mojego osiedla w Gdańsku, nie spodziewałem się znaleźć artykułu o tym konkretnym egzemplarzu.
Pozdrawiam