Chyba każdy z nas ma jakieś ciepłe wspomnienia.
Niektórzy z rozrzewnieniem wspominają swego pierwszego pawia uskutecznionego w krzakach pod wzmagającym radość życia i poczucie nieśmiertelności wpływem wina „Nasze Kawalerskie”, inni doświadczają napadów nostalgii na myśl o pierwszych odcinkach „Dynastii”, jeszcze inni z ukontentowaniem pławią się w falach sentymentu rozmyślając o tym, jak ich aparat ortodontyczny sczepił się z aparatem Andżeli z 4c. Ja sam, będąc zasadniczo typem w wieku tużprzedgrzybiarskim, mam masę wspomnień, do których zdarza mi się wracać niczym przeterminowany łosoś. Wśród nich dość istotne miejsce zajmują wspomnienia motoryzacyjne. Jedno z nich wiąże się z wehikułem mej ulubionej niegdyś marki, konkretnie zaś z Citroenem ZX. Był w pięknym bordowym kolorze (którego nazwa zresztą jest stuprocentowo francuska), miał czarne blachy WSY 7080, 103-konny silnik 1.8 i, uwaga, automatyczną skrzynię. A jako, że marka Citroen kojarzy się z dość popularnym niegdyś starozakonnym imieniem Cytryn, ZX dostał na imię Chaimek. I, będąc dość wypasionym egzemplarzem w bogatej wersji Aura, miał uchylną jarmułkę.
Chaimek był typowym zakupem na wariata. Kupiłem go bez gruntownego sprawdzenia (co zresztą potem długo odbijało mi się finansową czkawką) a zdrowy rozsądek przysłoniły mi moje długoletnie marzenia o samochodzie z podwójnym szewronem na masce. W moich marzeniach co prawda występowały głównie hydrocytryny, takie, jak np. Xantia, ale skoro trafił się ZX to wziąłem ZX-a i nie robiłem zagadnienia.
Chaimkiem jeździło mi się bardzo dobrze.
Był niezwykle wygodnym i przyjemnym w prowadzeniu sprzętem. Problem w tym, że był to koszmarnie zaniedbany, zajeżdżony do spodu egzemplarz, który do tego miał za sobą poważne przygody, co okazało się dopiero podczas rutynowej czynności w tym modelu, czyli regeneracji tylnej belki. Miałem go niecały rok i sprzedałem za grosze po długotrwałym stacjonowaniu. Pan Grzyb odpalił go i odjechał zostawiając mi równowartość kompletu dobrych strun do basu, ja zaś cieszyłem się, że ominęła mnie wycieczka na szrot.
W późniejszych latach często zastanawiałem się, jak by to było, gdybym utrafił lepszy, bardziej zadbany egzemplarz, i czy teraz jeździłoby mi się ZX-em równie przyjemnie co ok. 9-10 lat temu. I niedawno nadarzyła się okazja, by się przekonać.
Citroen ZX 1.9D Aura – co zacz
Citroen ZX ujrzał światło dzienne pod koniec 1990 roku, ale do salonów wjechał wiosną roku kolejnego. Był pierwszym od lat przedstawicielem marki w najważniejszym podówczas segmencie kompaktów – i pierwszym w miarę normalnym, gdyż jego (niebezpośrednim) poprzednikiem był model GSA, czyli zasadniczo sen wariata z hydropneumatycznym zawieszeniem i chłodzonym powietrzem 4-cylindrowym boxerem pod maską. Tak, zdecydowanie coś, czym bym jeździł. ZX z kolei był… zwyczajny. No, w miarę zwyczajny – z tyłu zamiast belki skrętnej czy zwyczajnych wahaczy miał układ drążków skrętnych, które, poza resorowaniem, pozwalały też na delikatny skręt tylnych kół. Poza tym jednak był normalnym kompaktem ze spokojnie stylizowanym (acz zgrabnym) nadwoziem typu hatchback i poprzecznie umieszczonymi rzędowymi czwórkami napędzającymi przednie koła.
Stylistyka ZX-a, choć dużo spokojniejsza i bardziej konserwatywna od tego, co zazwyczaj kojarzyło się z marką Citroen, mogła się podobać. Miała też swoje charakterystyczne elementy, jak choćby dość typowo citroenowski kształt tylnych błotników, lekko kryjących górną część kół. Charakterystyczna była też duża pojedyncza wycieraczka z przodu. Wiadomo – to Citroen, więc musiało być choć troszkę dziwactw. I dobrze.
Za dość nowoczesnym nadwoziem niestety nie nadążało wnętrze – przynajmniej pod względem stylistyki.
Citroen ZX Aura – jak się w nim siedzi
O ile zewnętrzy dizajn ZX-a dobrze pasował do pierwszej połowy lat 90., o tyle w środku panowały jeszcze ejtisy. I to niestety nie te po citroenowsku wariackie.
Deska rozdzielcza wygląda zwyczajnie. Bardzo zwyczajnie. Rzekłbym, że wręcz dość smutno, a przy tym nieco archaicznie. Na szczęście jest wykonana z przyzwoitych materiałów a jakość jej montażu można określić jako niezłą.
Niezła jest również ergonomia i pozycja za kierownicą. Siedzi się raczej dość wysoko i pionowo, ale całkiem wygodnie. Lekkie zastrzeżenia miałem do nieco zbyt nisko usytuowanej kierownicy, ale tutaj na szczęście można się łatwo przyzwyczaić. Przełączniki są łatwo dostępne a jedynym dziwactwem jest klasyczny francuski smaczek pod postacią klaksonu uruchamianego przyciskiem w manetce zamiast poprzez łomotanie w środek kierownicy.
Żadnych smaczków nie znajdziemy natomiast na zestawie wskaźników. Jest prosto, rzeczowo, czytelnie i… nudno.
Typowym ejtisowo-najntisowym elementem jest cyfrowy zegarek pośrodku deski rozdzielczej. Przypomina on mocno słynny Toyota Clock, przez wiele dekad stosowany przez japońskiego producenta. Zastanawiam się, czy to aby nie on wpłynął na dobrą jakość montażu kokpitu w ZX-ie.
Oryginalności co prawda zabrakło, ale druga klasyczna cecha Citroenów, czyli komfort, ma się tutaj dobrze. Przestrzeni jest całkiem dużo – zarówno z przodu jak i z tyłu ilość miejsca na nogi i głowę jest przynajmniej wystarczająca. Siedzenia i tylna kanapa są po francusku miękkie i bardzo wygodne. Jako, że miałem przyjemność z nieco bardziej dopasioną wersją Aura, mogłem relaksować się na niezwykle przyjemnej welurowej tapicerce (dlaczego już nikt takiej nie stosuje???). Takim samym materiałem są tu obite również boczki drzwi.
Typowe dla Aury jest również bogate wyposażenie. Niestety nie ma klimy, która w tamtych latach niestety wciąż była rzadko spotykana w samochodach tej klasy, za to – tak, jak w Chaimku – jest szyberdach (tutaj ręczny, ja miałem elektryczny), elektrycznie opuszczane przednie szyby i ciekawostka pod postacią elektrycznie sterowanego… prawego lusterka. Tak, tylko prawego. Rozwiązanie to było również stosowane niegdyś w Mercedesach i ma sporo sensu – lewe lusterko można bez problemu ustawić sobie ręcznie, za to elektryka prawego pozwala na jego regulację bez konieczności kładzenia się na prawym fotelu.
W wyposażeniu tej wersji był jeszcze jeden niezwykle sympatyczny gadżet, a konkretnie przesuwana tylna kanapa. Z tyłu wieziesz jedynie fotelik z przedstawicielem młodego pokolenia a potrzebujesz więcej przestrzeni na zakupy? Proszę bardzo, dwa ruchy i gotowe. Podobny patent został zastosowany mniej więcej w tym samym czasie w Renault Twingo.
Właśnie. Przestrzeń na zakupy.
Citroen ZX Aura – czy można nim wozić bas
Kufer ZX-a jest, rzekłbym, dość typowy dla segmentu C. Dosyć ustawny, w porównaniu z bezpośrednią konkurencją całkiem pojemny, jednak niestety dość wąski. Mimo kompaktowej konstrukcji tylnego zawieszenia nadkola ograniczają użyteczną szerokość bagażnika. Bas w usztywnianym pokrowcu niestety nie wejdzie a przesunięcie kanapy do przodu niewiele tutaj pomaga.
Pamiętam jednak, że jednak udawało mi się zmieścić basiwo (lub dwa), i to bez kładzenia dzielonego oparcia – tym bardziej, że w Chaimku za jego węższą częścią mieściła się butla na szlachetny gaz. Na pewno bez większego bólu można było wcisnąć do kufra basetlę w miękkim pokrowcu. Usztywniany jednak nie chciał wejść. Załadowanie go na półkę nie wchodziło w grę, tym bardziej, że w tym egzemplarzu została w nią wbudowana siatka, mająca chronić karki pasażerów przed przewianiem podczas otwarcia wykonanej z tworzywa tylnej klapy. I wtedy sobie przypomniałem: otóż moim patentem był… demontaż półki. W takim ustawieniu bas wchodzi po skosie, z główką opartą o krawędź boczku bagażnika.
Po złożeniu oparcia przestrzeń na sprzęt robi się naprawdę sroga. Pamiętam, że w takim ustawieniu udało mi się bez problemu przewieźć dość potężną paczkę basową SWR Henry 8×8 – i to wsadzoną w tzw. roadcase. Nie zmienia to faktu, że dla basisty pożądającego tego właśnie modelu dużo lepszym wyborem byłoby dość rzadko spotykane kombi.
Citroen ZX 1.9D – czy da się nim jeździć
Chaimka napędzał 103-konny benzynowy silnik 1.8, którego dwiema najważniejszymi cechami były chroniczne wycieki spod dekla zaworowego oraz nieograniczony apetyt na paliwo. W moim przypadku było to głównie LPG, ale i tak zamiłowanie tej jednostki do chlańska było dla mnie dość bolesne. W przypadku testowanego przeze mnie czerwonego egzemplarza ryzyko wystąpienia któregokolwiek z tych objawów zwyczajnie nie istnieje. Przyczyna jest prosta: pod maską wesoło klekocze znany z pancerności i powściągliwego apetytu wysokoprężny silnik XUD9.
Silnik, znany również z zastosowania w motoryzacyjnej abominacji znanej jako Polonez Caro, ma tutaj całe wściekłe 71 KM i 125 Nm. Tak, drogie dzieci – moment obrotowy, kojarzony z dieslami, zazwyczaj jest zasługą turbosprężarki, której tutaj zwyczajnie nie ma. Nie przeszkadza to jednak w zupełnie sprawnym przemieszczaniu się.
Żeby nie było wątpliwości – ZX z wolnossącym dieslem pod maską absolutnie nie jest demonem prędkości. Na szczęście nie jest to poziom Regaty, którą trzeba było mocno cisnąć, by nie zostać obtrąbionym przez kierowców autobusów miejskich i zwyzywanym od zawalidróg przez pilotów elektrycznych hulajnóg. Przyspieszenie do setki nie powala, ale dynamika w zakresie prędkości dozwolonych w terenie zabudowanym jest całkowicie zadowalająca. Aby rozbujać się do prędkości pozamiejskich należy oczywiście nieco mocniej wcisnąć pedał gazu, co kwitowane jest dziarskim klekotem. W kabinie robi się głośnawo, ale natężenie decybeli nawet nie zbliża się do tego, z czym miałem do czynienia w wysokoprężnym Poldku. Tam człowiek miał wrażenie siedzenia w rozpadającej się młockarni, tu zaś klekot jest przyzwoicie wytłumiony. Charakterystyka pracy całego układu napędowego jest zaskakująco cywilizowana. Szczególnie zaskoczyła mnie praca skrzyni biegów. Przyzwyczajony do jej koszmarnego działania w starszych wyrobach PSA, takich, jak Peugeoty 309 czy 406, spodziewałem się kolejnej dawki mieszania chochlą w wiadrze z cementem zmieszanym z, khm, produktami przemiany materii większych ssaków. Tu jednak nic takiego nie miało miejsca. Choć mechanizmowi brakowało precyzji znanej choćby z produktów japońskich, zmiana biegów nie była tu w żaden sposób nieprzyjemna.
Niczego nieprzyjemnego nie znalazłem również w pracy zawieszenia. Ba – miękkość pokonywania nawet sporych nierówności była tutaj wybitnie wręcz przyjemna. Oczywiście brakowało tu trochę do nieziemskiego komfortu hydropneumatyki, jednak nawet za pomocą zwykłych MacPhersonów z przodu i drążków skrętnych z tyłu udało się tu osiągnąć więcej niż zadowalające efekty.
Co ciekawe, nie wpłynęło to negatywnie na stabilność. Owszem, ZX dość mocno przechyla się na dynamicznie pokonywanych zakrętach, lecz tylna oś z pasywnie skrętnymi tylnymi kołami zapewnia zaskakująco zwinną charakterystykę prowadzenia, momentami zahaczającą wręcz o lekką nadsterowność. Była to również jedna z cech Chaimka, dzięki którym zapamiętałem go jako świetnie prowadzący się wóz. Szkoda tylko, że belka z uwagi na swą konstrukcję wymaga pamiętania, by dbać o łożyska igiełkowe. W razie przegapienia ich zużycia szybko czeka nas kosztowna regeneracja – a tą naprawdę dobrze zajmują się… tak ze dwa serwisy w Polsce.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Citroen ZX, szczególnie w wersji Aura, jest niezwykle przyjemnym autem. Przyjemne są tutaj siedzenia, przyjemna jest wygoda zapewniana przez miękkie zawieszenie i charakterystyka prowadzenia wynikająca z konstrukcji tylnej osi. Jasne, klekot XUD-a może jest mniej przyjemny od pracy benzyniaków, jednak pamiętając eksploatację jednego z nich, gdybym miał dziś kupować ZX-a, zdecydowanie szukałbym właśnie diesla. Wziąłbym również pod uwagę prosty i dość solidny benzynowy silnik 1.6 (oczywiście zasilany pysznym gaziorkiem), jednak to właśnie ropniaki z serii XUD były najlepszymi jednostkami dostępnymi w tym modelu – tak samo, jak Aura była chyba optymalną wersją wyposażenia (oczywiście pomijam tu usportowioną wesję Volcane jako nieco osobny byt o innym charakterze). Czy jednak kupiłbym takiego ZX-a? Gdybym potrzebował czegoś taniego i oszczędnego np. na dojazdy do pracy (bo wierzcie mi, zbiorkom niestety naprawdę czasem nie wystarcza), zdecydowanie wziąłbym ten model pod uwagę. A w szczególności ten właśnie niezwykle zadbany i doinwestowany egzemplarz.
Bo tak się składa, że jest właśnie na sprzedaż.
Plusy:
+ przestronne, wygodne wnętrze
+ komfort jazdy
+ przyjemne prowadzenie
+ niezabijalny, oszczędny silnik XUD9
+ sporo praktycznych rozwiązań
Minusy:
– pozbawiony polotu projekt deski rozdzielczej
– nieco zbyt wąski bagażnik
– dużo drobnych usterek w większości egzemplarzy (ten jest wyjątkiem)
– wymagająca szczególnej dbałości (i, okresowo, drogiej regeneracji) tylna belka
Co nim wozić:
Wersją kombi zapewne można byłoby przewieźć wszystko, łącznie z Jazzem w sztywnym futerale. W hatchbacku za to lepiej ograniczyć się do miękkich pokrowców – choć rozwiązaniem byłby, rzecz jasna, obrzynek. I jest jeden, którego z radością woziłbym takim ZX-em. Niestety – nie mam ani jednego, ani drugiego.
A jeśli chcecie nie tylko przeczytać, ale również zobaczyć jak to jeździ (i posłuchać klekotu XUD-a) – obejrzyjcie film.
Mhmmm… Fajny, właśnie zastanawiam się nad starym dieselem. Nie widzę na popularnych portalach ogłoszeniowych. Jakiś kontakt do właściciela?
Bardzo proszę, 697121249. Jeszcze z nami jest, dzieci nie bardzo godzą na sprzedaż, ale trzecie auto pod domem to dla mnie już zupełny zbytek. Padło niestety na naszego leniwca, którego wszyscy bardzo lubimy.
Sentymentalna podróż do moich początków mojej motoryzacji….
Pierwszy nowy samochód – właśnie ZX 🙂 i też czerwony 🙂 wprawdzie Reflex (bida-wersja) z mocarnym benzynowym 1.1i i całymi 60 KM pod maską. Wg. dzisiejszych „szpeców” – to musiała być zawalidroga. Ale pomiar komisyjny wykonany przez „misia z suszarką” wykazał 183 na 60-tce zresztą…
Ile wspomnień ten krótki filmik odświeżył, łezka się w oku kręci i tylko sympatia do Cytrynek w sercu pozostała. Po ZX-ie było ich chyba z 10, ale tylko jedna zajął szczególne miejsce w pamięci – był to C15, ale mocno nietypowy, bo z benzynowym 1.4. To auto by zasługiwało na dłuższe wspomnienie.
Tapicerka to jest coś, czego nam będzie megabrakowało. Jeździłem wieloma autami, co najmniej kilkanaście miałem i ten komfort ZXa jest zauważalny. Wszyscy czujemy na tych piankach grubości dziesięciu centymetów jak u cioci na herbatce. W połączeniu z dynamiką spokojnego cruisera, całość cholernie relaksuje. Całkiem fajnym patentem są też z tyłu takie mocowania pasów, coś w rodzaju plastikowej obejmy, w którą wkłada sprzączkę i pasy nie latają, nie ciągną po fotelach, tylko elegancko przylegają do tylnych boków kanapy. Bzdura, koszt produkcji pewnie minimalny, a komuś chciało pomyśleć. Podobnie z suwaną kanapą, czemu tego dziś nikt prawie nie stosuje, przecież to prosta sprawa, a jak pomaga przy ew załadunku czegokolwiek większego. Albo sama półka na kokpicie, zaokrąglona na krawędziach. Tam naprawdę można coś położyć na całkiem płasko i to nie spada, dziś? Zapomnij, Megafajny samochód, jeden z sympatyczniejszych, jakimi jeździłem.
Ja uzywam Xsary Break, czyli w sumie gruntowy lifting ZXa. Rewelacyjna fura. Generalnie korozjoodporna i mieciutka jak fotel.
Sporo rozwiazan zostalo przejetych, np. „skretne” tylne kola, czesc silnikow (ja mam TU5JP), elektryczne prawe lusterko, welurek. Niestety przesuwanej kanapy ni ma. A szkoda, bo to fajny bajer.
Xsara też fajna, choć wg mnie ma nieco za mało cytrynowego klimatu. A TU5JP to przyzwoity silnik.