Nie każdy klasyk czy youngtimer jest wyjątkowy. Niektóre są zupełnie zwyczajne, co potrafi również być atutem.
Gdy w 1981 roku Volkswagen wprowadził do produkcji drugą generację Passata, obyło się bez fanfar. Samochód był tak naprawdę rozwinięciem pierwszej generacji a spokrewniony był ze znanym już Audi 80. Różnił się tylnym zawieszeniem, formą nadwozia… i w zasadzie to tyle. Passat B2 był po prostu całkowicie normalny. I chyba to spodobało się Hansom i Jurgenom, gdyż salony VW nie mogły narzekać na brak zainteresowania nowym modelem.
Trzy lata później za bramy wolfsburskiej fabryki wyjechał egzemplarz, którym miałem okazję pojeździć troszkę pierwszego dnia tego roku.
VW Passat B2 – co zacz
Passat B2 w najpopularniejszej chyba wersji, jakim był 5-drzwiowy liftback, prezentuje się… dość zwyczajnie. Stylistyka nie porywa, ale i nie razi. Ot, zwykły samochód średniej klasy, w którym forma została podporządkowana funkcjonalności. Jedyne, co może tu przeszkadzać, to wyjątkowo długi przedni zwis. Wynika on z umiejscowienia silnika wzdłużnie przed przednią osią – tak samo, jak w siostrzanym Audi. Oprócz liftbacka można było wybrać praktyczne kombi nazwane Variant, zaś ci, którzy nad uniwersalność przekładali tradycyjną stylizację, mogli wyjechać z salonu sedanem o nazwie Santana. Poza tym – brak fajerwerków. Czysta mieszczańska rzeczowość.
Rzeczowy i pozbawiony udziwnień jest również układ napędowy – rzędowa benzynowa czwórka napędzająca przednie koła za pośrednictwem 4- i 5-biegowych skrzyń. Można było co prawda troszkę zaszaleć wybierając 5-cylindrowy silnik z półki Audi, niedługo później pojawiła się też wersja Syncro z napędem na cztery koła (co docenili choćby mieszkańcy alpejskich rejonów). Oszczędni mogli zamówić wolnossącego lub turbodoładowanego diesla, który zresztą cieszył się szczególnym powodzeniem w naszym rejonie.
VW Passat B2 – jak się w nim siedzi
Wnętrze Passata, podobnie, jak jego stylistyka zewnętrzna, jest bardzo proste. Nie ma tu udziwnień, wszystko podporządkowane jest funkcjonalności. Jedynym stylistycznym zabiegiem jest tu przetłoczenie na desce rozdzielczej i boczkach drzwi, mające sugerować przeszycie w skórzanej tapicerce. A to, że skóra jest tu zaskakująco twarda i pochodzi z wytwórni tworzyw sztucznych, to już nieistotny detal. Takim detalem są również imitujące drewniany fornir wstawki pod zestawem wskaźników i na kierownicy, ale wydaje mi się, że pochodzą już raczej z oferty niefabrycznych akcesoriów.
Wyposażenie testowanej podstawowej wersji C jest… w zasadzie żadne. Nie ma elektrycznie podnoszonych szyb, lusterka reguluje się mechanicznie (acz umieszczenie gałek do ich ustawiania jest bardzo przemyślane), zabrakło nawet wspomagania kierownicy, nie mówiąc o jej regulacji w jakiejkolwiek płaszczyźnie. Jak to u Volkswagena, wszędzie pełno jest miejsc na nieistniejące tu przełączniki, nie pozwalających zapomnieć, że wybrało się najuboższą wersję. Pozytywnym zaskoczeniem jest za to podświetlenie przestrzeni pod deską rozdzielczą – rzecz raczej niezbyt często spotykana na początku lat 80. Aczkolwiek nie zakładałbym się, czy jest ono wyposażeniem fabrycznym.
Wskaźniki są duże i czytelne, choć oczywiście zestaw jest bardzo ubogi. Miejsce obrotomierza zajął duży zegar (choć lepsze to niż rozwiązanie stosowane w Polonezie Caro z silnikiem diesla), zaś funkcję kontrolek pełnią gołe, okrągłe diody. Ciekawostką jest tu ekonomizer, stosowany jedynie w wersjach ze skrzynią 4+E (czyli zasadniczo 5-biegową). Co zabawne, działa jedynie po wrzuceniu biegu ekonomicznego, czyli piątki.
Z przodu siedzi się nieźle. Mimo braku możliwości ustawienia kolumny kierownicy dość łatwo można znaleźć przyzwoitą pozycję. Przestrzeni jest naprawdę dużo i nawet wysocy kierowcy nie powinni narzekać. Całkiem przyzwoicie jest również z tyłu, choć tutaj przeszkadzają wyjątkowo krótkie drzwi. Jednak po przeciśnięciu się przez nie trudno o powody do niezadowolenia. Nie ma tu co prawda tyle przestrzeni, co w następcy, czyli serii B3, ale zarówno na nogi jak i na głowę jest wystarczająco dużo miejsca, by całkiem wygodnie się rozsiąść.
VW Passat B2 – czy można nim wozić bas
Bagażnik Passata zasługuje na pochwałę. Jest co prawda dość płaski, jednak nadrabia długością i szerokością. Dzięki tej ostatniej bas w usztywnianym pokrowcu wchodzi bez najmniejszych problemów. Plusem jest też dzielone oparcie tylnej kanapy.
VW Passat B2 – czy da się nim jeździć
Najpopularniejsza w drugiej generacji Passata benzynowa jednostka – gaźnikowy silnik 1.6 – wypluwa z siebie całe grzmiące 75 KM. I… w sumie to wystarczy, jeśli nigdzie zbytnio się nie spieszymy. W tej wersji Passat zdecydowanie nie jest samochodem służącym do ciśnięcia lewym pasem Autobahnu. Przyspieszenie jest dość niemrawe, do tego towarzyszy mu spory hałas dobywający się spod maski. Do tego jednak, by nie być zawalidrogą, wystarczy.
Pochwalić za to należy 5-biegową skrzynię. Drążek pracuje przyjemnie, przełożenia precyzyjnie wskakują na swoje miejsce. Nie jest to może poziom Toyoty Camry, ale… blisko. Naprawdę blisko. Duży plus.
Mniej pochwał należy się układowi jezdnemu. Zawieszenie jest po prostu twarde. Nie jest to co prawda brutalna twardość pięści esesmana, jednak jest ono zbyt sztywne jak na mój gust. Z drugiej strony – sprzyja to bardzo przyzwoitemu zachowaniu na zakrętach. Choć, biorąc pod uwagę historię powstania marki Volkswagen, za zakrętach historii było już dużo mniej przyzwoicie.
Zady i walety, czyli propsy i klopsy:
VW Passat B2 bez problemu łapie się rocznikowo na rajdy MOWPZ oraz inne graciarskie imprezy. Problem w tym, że… nie czuć w nim tej youngtimerowatości. Nie ma w nim nic nietypowego, nic, co wywołałoby uśmiech na twarzy swoją innością czy niedzisiejszością. Owszem, wyposażenie spokojnie można nazwać niedzisiejszym, ale ogólnie Passat jeździ jak zwyczajny, mocno generyczny samochód. Pytanie jednak, czy musi być to wadą. Dla kogoś, kto poszukuje zabawki, auta na imprezy i rajdy, czegoś, w czym będzie czuł się zupełnie inaczej, niż we współczesnych konstrukcjach – tak. Jednak ktoś, kto przede wszystkim poszukuje niedrogiego, zdatnego do codziennej eksploatacji, prostego w naprawach grata, którym czasem będzie mógł pojechać na rajd czy zlot starych samochodów, powinien być zadowolony. Tak, jak zadowolone były rzesze Hansów i Jurgenów.
Plusy
+ przestronne wnętrze
+ spory, ustawny bagażnik
+ świetna widoczność
+ bardzo dobra skrzynia biegów
+ prosta, solidna konstrukcja
Minusy
– sztywne zawieszenie (tak, wiem, są masochiści, którzy to lubią)
– nędzne wyposażenie
– słabe osiągi wersji 1.6 75 KM
– nuda
Co nim wozić
Passat B2 ma wystarczająco pojemny bagażnik, by zmieścić kilka basów. Mogą być zwyczajne, tak jak on – Squier czy meksykański Precel będą tu jak najbardziej na miejscu. Ja zaś wrzuciłbym tu równie niemieckiego, co VW, Sandberga Californię w najprostszej możliwej wersji.
Zwis przedni to tylko wydaje się że duży. Bo jest do kanta w rzucie z góry.
Dzisiejsze spiczaste przody nie są krótsze.
W sumie możesz mieć rację.
Do Peugeota 407 jeszcze mu wiele brakuje.