Czasami strach ma oczy większe od całej reszty. Tak było i tym razem, gdy bałem się, że moje 33-letnie Volvo 340 już nie wstanie po zimie spędzonej pod chmurką.
Od ostatniego wpisu minęły prawie 2 tygodnie. Niestety – tzw. dorosłe życie ma czasem w zwyczaju kierować do walki ze mną przeważające siły rzeczywistości, które tym razem okazały się zwycięskie. Przedłużająca się sesja nagraniowa (za piniendze, prawdaż) w połączeniu z kursem, na który zapisałem się bliżej początku roku oraz obowiązkami domowymi i rodzicielskimi stały się przeszkodami skutecznie uniemożliwiającymi regularną twórczość blogersko-youtubową. Na szczęście są również noce a, jak wiadomo, sen jest dla słabych.
Do rzeczy jednak.
Ten rok nie zaczął się zbyt dobrze.
Wraz z poprzednim pożegnałem najlepszy samochód, jaki kiedykolwiek miałem – mojego kochanego Skanssena, czyli Volvo 940 kombi. Nie udał się niestety plan pozostawienia go sobie na dożywocie i w 2021 wjechałem z gratostanem zubożonym o jedną, najważniejszą chyba sztukę. Czerwone V70 co prawda dzielnie udowadniało swą przydatność, praktyczność i komfort, ale ostatnio zaczęło trochę niedomagać. Wybrało sobie przy tym najgorszy chyba moment, gdyż usterki zaczęły się pojawiać dokładnie wtedy, gdy wszystkie dostępne środki wraz ze zgromadzonymi oszczędnościami zostały przekierowane na nadrzędny cel – walkę z FIP-em u Mriji vel Kitku Mrijku. Skutkiem tego owszem, mamy co jeść, ale… to w zasadzie tyle. Na serwis gratów nie zostało już nic – a martwiło mnie to szczególnie w kontekście marznącego na parkingu pod blokiem 3-drzwiowego Volvo 340 o dźwięcznym imieniu DAFuq.
Holenderskie Volvo rzuciło palenie w październiku.
Ostatnim zeszłorocznym wymarszem DAFuqa był wyskok na trzeci rajd Stary Pojazd i Może, gdzie zresztą bardzo ładnie sobie poradził. Wracając chciałem go umyć, ale zmęczenie wzięło górę. Kilka dni później grat już nie odpalił.
Jasne – częściową winę ponosił tu akumulator. Wystarczał zazwyczaj niecały tydzień, by soczek uciekał gdzieś a jego resztki starczały jedynie na kilka anemicznych jęknięć rozrusznika. Jednak nawet potraktowanie go prostownikiem niewiele pomagało. Już wcześniej DAFuq na zimno krztusił się, i podskakiwał jakby palił tylko na dwóch cylindrach. Gdy po raz ostatni w zeszłym roku próbowałem go odpalić, brzmiał, jakby zapłon miał tylko na jednym.
Pierwsze, dość oczywiste podejrzenie padło na świece i – być może – przewody zapłonowe, jednak pikująca temperatura i wzmagająca werteryczno-cobainowskie tendencje pogoda nie sprzyjała dłubaniu pod maską – tym bardziej, że jedynymi narzędziami w mym domostwie są młotek i kilka śrubokrętów. Jasne, w miarę ciepły i przede wszystkim suchy garaż podziemny mógł pomóc w rozwiązaniu kilku z tych problemów, jednak brak gwarancji powodzenia skutecznie zniechęcał do przepychania sprzętu w miejsce, z którego w razie czego byłoby trudno go wydłubać, nie mówiąc już o tym, że przetransportowanie tam niepalącego grata mogłoby być nieco kłopotliwe.
W ten oto sposób DAFuq spędził zimę na dworze.
A była to zima wyjątkowo… no, zimowa. Tym boleśniej zresztą odczuwałem brak Skanssena, płużąc po śniegu przednionapędowym V70. DAFuq tymczasem spoczywał sobie pod białą kołderką z której co i rusz dzieciarnia pobierała surowiec na śnieżki. Po pewnym czasie tego stania zacząłem poważnie się martwić, czy temperatury, które szczególnie w pierwszej połowie lutego zjechały na dosyć gruby minus, nie wyrządzą jakichś trwalszych szkód dosyć sędziwym mechanizmom, z silnikiem produkcji Renault na czele.
W końcu jednak przyszedł marzec a wraz z nim – nieco bardziej akceptowalne temperatury. Pożyczyłem od kolegi zestaw narzędzi i podjąłem się zadania, które dla każdego graciarza jest czynnością eksploatacyjną, dla mnie zaś stanowiło wyzwanie na miarę zawodów Iron Man połączonych z klasówką z fizyki: wymiany świec.
Zadanie z pozoru proste, w praktyce jednak dostęp do świecy drugiego cylindra był mocno utrudniony. Demontaż kopułki rozdzielacza nieco ułatwił sprawę (przy okazji przeczyściłem palec), jednak nadal trochę trzeba było się nagimnastykować.
Po pewnym czasie jednak nowe świece tkwiły już w przeznaczonych na nie miejscach. Pozostało jeszcze tylko podpiąć świeżo zakupiony akumulator, wyciągnąć cięgło ssania, przekręcić kluczyk w stacyjce i…
…po kilku próbach francuski silnik w holenderskim aucie szwedzkiej marki odpalił z głośnym hurgotem.
Kłęby dymu wyrzucane przy tym z rury wydechowej prawdopodobnie doprowadziłyby Gretę do takiej histerii, że nie byłaby w stanie wydobyć z siebie choćby jednego HAŁDERJU.
DAFuq oficjalnie ożył.
Wiadomo jednak, że jeśli tylko istnieje cień szansy na spartolenie czegoś, ja to spartolę, i to w sposób, który nie śnił się filozofom.
Następnego dnia do hałasów od zawsze wydawanych przez DAFuqa dołączyło dziwne posykiwanie. Zanim doszedłem do wniosku, że w zasadzie to warto by było się zatrzymać i sprawdzić źródło tych nader interesujących sensacji dźwiękowych, posykiwanie ustało.
Zamiast niego pojawiło się coś między łomotem a strzelaniem. Volvo zasadniczo zmieniło się w Ursusa.
Podniesienie maski (którą, jak się niedawno dowiedziałem, powinienem nazywać pokrywą silnika, ale po pierwsze nie jestem robotem ani urzędnikiem państwowym, po drugie zaś Maluch, Zaporożec i Porsche 911 mają inne zdanie na ten temat) ujawniło skalę problemu. Skalę, która w tamtej chwili była w moim rozumieniu równoznaczna z odstawieniem DAFuqa na kolejne miesiące i wyprzedawaniem sprzętu by odłożyć na nową głowicę.
Silnik zwyczajnie wypluł świecę pierwszego cylindra, która teraz zwisała sobie apatycznie na kablu.
Oczywiście pierwszą moją myślą był zerwany gwint. Drugą – zerwany sznur, gdyż moja personalna masa własna jest prawdopodobnie nieco zbyt wysoka dla standardowych produktów. Trzecia jednak nakazała mi zaczekać aż silnik ostygnie i po prostu spróbować wkręcić świecę ponownie – tym razem solidniej, bez strachu, że moje kurczacze ramionka uzbrojone w tzw. grzechotkę zrobią krzywdę żeliwnej głowicy.
Po pierwsze – rzeczywiście nie zrobiły. Po drugie – świeca dała się normalnie wkręcić na miejsce. Po trzecie – silnik po tym zabiegu odpalił gładziutko i DAFuq bez marudzenia ruszył w dalszą drogę.
Okazuje się, że Francuzi potrafili zrobić silnik niemalże niezniszczalny.
Tylko takim mianem mogę określić nieśmiertelne Cleon Fonte (czyt. KLEĄ FĄT) produkcji Renault. Przeżycie moich prób samodzielnego serwisowania oznacza, że konstrukcja byłaby prawdopodobnie w stanie przetrwać wybuch bomby, nie mówiąc już o ukraińskim paliwie. Trudno się dziwić, że ten hałaśliwy, szorstko pracujący, przedpotopowy silnik przetrwał w produkcji (oczywiście z pewnymi zmianami) ponad pół wieku.
Tak czy inaczej – DAFuq jeździ. I wygląda na to, że jeszcze troszkę pojeździ. A w moich łapach jest to jednak pewien wyczyn.
Niestety ten rok – póki co – nie zapowiada się dużo lepiej od 2020.
COVID nie odpuszcza (pojawiły się przypadki w moim dość bliskim otoczeniu), co – poza ogólną katastrofą ekonomiczną i kataklizmem na rynku pracy – nie wróży zbyt dobrze kolejnemu graciarskiemu sezonowi. Eventów (poza pojedynczymi imprezami na początku roku) póki co brak. W kalendarzu MOWPZ nie ma póki co wpisanego ani jednego rajdu. Jednak, w razie jakby co, DAFuq jest gotów. Oczywiście o ile będę miał na paliwo.
Pastujesz Dafuqa ? Świeci się ładnie.
Był świeżo po najwyższym programie w Robo. Nie myję go ręcznie ani nic w ten deseń – jest cały porysowany, więc nie ma co.
to jak długi ten dystans jest aktualnie?
Koło półtora roku i jakieś 10kkm.
ej, 10k w nieco ponad rok to zacny przebieg! w sumie to dlaczego skanssen poszedł na sprzedaż, a dafik pozostał?
Bo żeby go uruchomić należało ogarnąć coś, czego nie umiem zrobić sam, a na zlecenie czego nie było mnie stać. Poza tym zbliżał się przegląd a ja nie miałem szans na doprowadzenie go do stanu, w którym by go przeszedł. Zasadniczo sprzedając go niejako uratowałem mu życie. Inaczej nadal wrastałby w parking pod blokiem.
Przede wszystkim trzymam kciuki za kota. Po drugie – gratulacje za udaną (ostatecznie) operację wymiany świec. Osobiście nie wiem czy bym się podjął 😉
A DAF niech Ci dzielnie służy.
No i super. Volvo to najlepsza marka samochodów. 340 też ma swój charakter, ale Cegły są ładniejsze. 🙂
Prawdąż to.