Choć aura nie za bardzo na to wskazuje, wczoraj rozpoczęła się wiosna. Dla miłośników starego żelaza oznacza to jedno: początek sezonu graciarskiego.
Wiadomo – wciąż trwa pandemia, znowu wchodzą nowe obostrzenia, a to nie sprzyja spotom i zlotom. Jednak zeszłoroczne fotospoty zażarły bardzo przyzwoicie. Sprawdza się również formuła bezobsługowych rajdów turystycznych, a choć wciąż nie ma terminów MOWPZ, jest szansa, że jakieś imprezy jednak się odbędą. Dlatego warto wyciągnąć grata z garażu – a jeśli nie jest na to gotów, rozejrzeć się w miarę możliwości za czymś do upalania.
Na początek trzeba ustalić kryteria.
Zacznijmy od roku produkcji. Samochód ma kwalifikować się na rajdy MOWPZ i nie wzbudzać przesadnych wątpliwości na graciarskich spotach. Dlatego jako graniczny rok ustawiamy 1990.
Po drugie – cena. Jasne, zakup klasyka za 100 tysięcy nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy mieć kasę i już, możemy przebierać jak w ulęgałkach. Nie oszukujmy się jednak – mało kto dysponuje takimi kwotami do wydawania na przyjemności i fanaberie. Dlatego kwotę ustalamy na znacznie bliższe naszym realiom 10 000. Plus jeszcze tysiąc górką do stargowania. Czyli 11.
Same te kryteria jednak nie wystarczą. Po wybraniu ich OLX wyrzuca kilkaset rezultatów. Trzeba zatem nieco uściślić oczekiwania. Samochód ma być „do jeżdżenia” – nie musi być idealny, może wymagać pewnych poprawek, ale wszelkie ogłoszenia typu „do renowacji”, „do remontu”, „projekt do dokończenia” itd. od razu odpadają. W tego typu tematy, jeśli już, lepiej ładować się pod koniec sezonu. Odrzucamy też samochody niezarejestrowane w Polsce – autem chcemy pojechać na najbliższego fotospota, a nie czekać kilka miesięcy na wolny termin w urzędzie tylko po to, by pani w okienku stwierdziła, że brakuje jej romboidalnej pieczątki na formularzu E173XN/Parowóz. Po czym i tak okaże się, że jest to formularz upoważniający do skonsumowania tyranozaura.
Przegląd oczywiście należy zacząć od najsłuszniejszej ze wszystkich marek.
Od początku roku regularnie żalę się, jak bardzo brakuje mi Skanssena. Dlatego zaczynamy od samochodu, który dla mnie osobiście jest autem ostatecznym. Odpowiedzią na wszystkie pytania, ideałem łączącym pełną zdatność na daily z charakterem (i metryką) klasyka. Jednak jako, że szukamy samochodów wyprodukowanych najpóźniej w 1990 roku, będzie to Volvo 740. Wiadomo – najlepsze jest kombi, i owszem, w założonym budżecie jest do podjęcia cała jedna sztuka. 5500 złotych polskich to niezbyt wygórowana kwota jak za ten model, szczególnie z dość rzadkim, 155-konnym silnikiem B234F. Nietrudno się jednak domyślić, że egzemplarz nie jest idealny. Duży plus dla sprzedającego za uczciwe wyliczenie niedomagań – podejrzewam, że dałoby się ogarnąć je za drugie tyle, dzięki czemu zyskalibyśmy niezwykle przyjazny, do tego bardzo użyteczny sprzęt za wciąż uczciwą cenę. Jeśli jednak usterki i blacharskie niedoskonałości okażą się zbyt odstraszające, można poszukać również sedana. Biały egzemplarz z Rzeszowa prezentuje się nawet nieźle. Jest Redblock, jest gazior, jest automat i elektryka – można spokojnie upalać na co dzień jednocześnie ciesząc się na nadchodzące rajdy i spoty. W cenie do 10 (a w zasadzie 11) tysięcy jest jeszcze kilka innych egzemplarzy, jednak pod ich długimi maskami klekoczą sobie 6-cylindrowe diesle konstrukcji VW, a Redblock Jesus tego nie pochwala.
Może zatem dzieło upalonych Holendrów pożenione z francuskimi silnikami i sprzedawane pod szwedzką marką? Volvo 340 nie cieszyło się jak do tej pory zbyt dużym poważaniem, jednak ostatnio jego ceny rosną. Handlarze zwęszyli łatwy zarobek i od pewnego czasu wykupują ekspresowo wszystkie graty, czekając na, he he he, chrum, frajera. I rzeczywiście – trzeba chyba takim być, by pokusić się na którąś ze świeżo sprowadzonych, niezarejestrowanych jeszcze sztuk za około 10 kafli. Dość wysoko również wyceniony został czerwony egzemplarz z Wałbrzycha, jednak przemawia za nim ładny stan, efektowne „siedemnastki” (które przecież można zawsze ożenić) i zestaw audio. Z drugiej strony skali mamy robiącą już któreś z kolei okrążenie po internecie zieloną sztukę na czarnych blachach. Cena pozornie zachęca, jednak fakt, że samochód odbija się od handlarza do handlarza i od dłuższego czasu nikt się na niego nie skusił, sugeruje, że powinien raczej zostać wyceniony według swej wagi.
Może zatem samochód dla architekta i fana lotnictwa?
Niestety – założona kwota jest nieco zbyt niska, by móc przebierać w Krokodylach. W interesującym nas przedziale jest jeden – wyglądający jak po długotrwałym wrastaniu, dość konkretnie schrupany, a co gorsza srebrny. Oprócz niego możemy znaleźć uroczy, garbaty model 96, w ogłoszeniu określony dość lakonicznie jako… samochód. Niestety, w jego przypadku lepszym określeniem byłby „samowrost”, co automatycznie skreśla go z naszej listy.
Wśród samochodów kolejnej z moich ulubionych marek też nie ma zbyt wielkiego wyboru.
W zasadzie już od dziecka byłem #teamcitroen i tak naprawdę nie przeszło mi to do dziś. Dotyczy to jednak tylko starych, cudownie dziwacznych modeli – obecne propozycje marki zwisają mi przywiędłym kalafiorem i smętnie powiewają na wietrze. Na szczęście dziś przyglądamy się właśnie tym starszym dziwolągom, miłośnikom marki znanym jako „prawdziwe Citroeny”. A jak Citro, to wiadomo, że hydro. W założonym budżecie znajdziemy dwie propozycje: przyzwoicie prezentującego się przedliftowego (lecz niestety pozbawionego koloru) BX-a i samochód moich marzeń, czyli XM-a. Do tego mowa tu o wersji z topowym silnikiem V6. Wygląda na to, że jest to ten sam egzemplarz, który długo stacjonował na warszawskiej Sadybie. Pytanie, czy jego stan jest na tyle przyzwoity, by był wart tych 7300 zł.
Peugeotów i Renówek w tej cenie jest nieco więcej.
Wśród tych pierwszych oczywiście dominuje model 205. Zachęcająco wygląda przedliftowy, granatowy 5-drzwiowy hatchback na czarnych blachach – szczególnie biorąc pod uwagę rozsądną cenę. Tej ostatniej zdecydowanie nie ma ani 3-drzwiowy egzemplarz z automatyczną skrzynią, ani piękny Roland Garros. Inna rzecz, że oba prezentują się naprawdę świetnie. Oprócz dwieściepiątek (które według mnie stanowią wzorzec metra w kategorii „samochód segmentu B”) mamy również zaskakująco ładnie utrzymany egzemplarz 305 oraz jeden z najlepszych modeli w historii marki – sprzedawane przez zgierskie muzeum musztardowe 504. Wnętrze wygląda dość słabo, ale najważniejsze są kwestie formalne i techniczne. Wedle sprzedającego wóz jest zarejestrowany a jeżeli nie wymaga zbyt wielkich nakładów by uzdatnić go do jazdy, może to być jedna z najciekawszych propozycji tego przeglądu.
To samo muzeum sprzedaje bardzo ciekawe Renault 18 Break. Przepastny bagażnik i instalacja gazowa sprawiają, że może być to niezły wybór do gratoturystyki. Cena wydaje się całkiem atrakcyjna, jednak słowa „Silnik nie odpalany 3 lata, ale postaramy się uruchomić” oraz brak przeglądu nie wróżą najlepiej. Rozsądniejszym wyborem może być któraś z dość licznie reprezentowanych „piątek”, choćby ten egzemplarz na czarnych blachach. Ktoś, kto rozważa Peugeota 205 Roland Garros, powinien przyjrzeć się też podobnie wycenionej R5 Baccara. Skórzana tapicerka, elektryka, płaska, zapinana torba podwieszona pod półką bagażnika (dobry patent!) oraz butla LPG zajmująca 1/3 tego ostatniego – sprzęt jest naprawdę tłusty. Jednak pod względem tłuszczu wszystkie Renówki (oraz większość dzisiejszych propozycji) przebija wóz, w którym biel lakieru pięknie kontrastuje z czernią tablic rejestracyjnych: genialne Renault 16. Sprzedający wspomina, że blacharka jest do lekkich poprawek, jednak auto wygląda na zupełnie dobrze trzymające się kupy. Do tego pięknie utrzymane wnętrze i (podobno) sprawna technika – wszystko to sprawia, że wszyscy ci, którzy poszukują Prawdziwego Klasyka, mogą w zasadzie zamykać przegląd. Nie kryję jednak, że przydałoby się kilka bardziej aktualnych zdjęć.
Od motoryzacji francuskiej przechodzimy do włoszczyzny
W temacie kandydatów na zloty Forza Italia jest niestety dość biednie. Alf i Lancii w założonym budżecie nie ma w ogóle a jedyną reprezentację kraju spaghetti i 40-latków mieszkających z rodzicami stanowią Fiaty. Oczywiście wśród przedstawicieli tej marki dominują nasze krajowe śmietniki, którymi nie mam zamiaru się tutaj zajmować, gdyż nie czuję aktualnie potrzeby przyjmowania środków wymiotnych. Z włoskich Fiatów założenia spełniają natomiast tylko trzy: dwie sympatyczne Pandy oraz coś, czego nie spodziewałem się już zobaczyć w integralnym stanie: model 131, czyli słynne Mirafiori. Do tego na czarnych szyldach. Oczywiście tak, jak można się było spodziewać, wóz nie jest w najlepszym stanie (sprzedający twierdzi, że do zrobienia jest cała blacharka, co prawdopodobnie oznacza konieczność odbudowania auta od spodu). Jednak, wedle słów sprzedającego, napędzane diezlem Mirafiori jeździ, skręca i chamuje. A to już coś. Motobieda pewnie już grzeje Żuka-lawetę.
Nie jesteś Wandą lub mną? Rozważ Niemca.
Jak można się było spodziewać, największą grupę stanowią samochody niemieckie. Tak naprawdę można mówić o totalnej dominacji dwóch marek, zacznijmy jednak od tej nieco mniej reprezentowanej, czyli od Audi. W założonym budżecie możemy znaleźć głównie Cygara, czyli model 100 C3 oraz ulubieńca Podlasia i Lubelszczyzny, czyli 80 B3. Wśród jednych i drugich możemy znaleźć egzemplarze śmiesznie tanie jak i dość drogie. Dla kogoś, kto potrzebuje praktycznego, pojemnego samochodu z „potencjałem” niezłym wyborem może być czarne C3 Avant. Martwi mnie jedynie obecność instalacji LPG w modelu, w którym silniki benzynowe były zasilane wtryskiem mechanicznym. Jest też propozycja dla tych, którzy poszukują czegoś bardziej weekendowo-sezonowego: sprawne choć wymagające nieco dopieszczenia 80 B2 z silnikiem diesla.
Pozornie spory wybór jest wśród ukochanych przez niektóre warstwy społeczne BMW – niestety, większość to zajeżdżone do spodu złomy. Można upolować E30, ale zdecydowana większość wygląda tak, jakby regularnie robiono nimi bondorokiem, oczywiście z zaliczeniem krawężnika i latarni. Nie oszukujmy się – na dobre, zadbane E30 trzeba wyasygnować kwotę powyżej założonego budżetu. Jego górna granica jest za to dolną, którą trzeba przeznaczyć na w miarę akceptowalne E34. Nie kryję, że jest to jeden z moich ulubionych modeli tej marki. Za ok. 10 tys. można upolować sztukę, która będzie dość biedna, ale chyba całkiem solidna.
Red. Z. Łomnik nazwał kiedyś BMW „takim droższym Oplem”. A skoro tak – teraz zajmiemy się pojazdami tej właśnie marki. A tu wybór jest już zupełnie niezły. Przedliftowe Corsy A? Proszę, za grosze. Jest też droższa, na czarnych blachach i w bardzo interesującej wersji – pytanie tylko, czemu sprzedający wrzuca zdjęcia gdzie samochód stoi na alusach z wersji GSi, ale zastrzega przy tym, że sprzedawane jest na stalakach. Za niecałe 9000 można mieć ładnie odrestaurowanego, obniżonego Kadetta D (co nie oznacza diesla). Sporo taniej stoją wzgardzone nieco „łezki”, czyli Kadetty E. Za niewielką kwotę można przytulić koncentrat motoryzacyjnej nudy, czyli Asconę C, za trochę wyższą – wyglądający na zadbany egzemplarz na żółtych blachach. Jednak z uwagi na to, że mamy już (teoretycznie) wiosnę a już za 3 miesiące przyjdzie lato, naturalnym zwycięzcą jest Kadett Cabrio. Jeden egzemplarz przekonuje bardzo dokładnym, wyczerpującym opisem, drugi – dwulitrowym silnikiem (wedle sprzedającego to wersja GSi) i genialnymi cyfrowymi wskaźnikami. Pytanie tylko, czemu zatem tak niewiele kosztuje.
Wreszcie dochodzimy do marek, których reprezentacja – czy raczej nadreprezentacja – to chyba połowa wszystkich ogłoszeń, jeśli nie więcej. Pierwszą z nich jest oczywiście Mercedes.
Tutaj na szczęście sprawa jest łatwa – odpuszczamy banalne Balerony (choć opisy niektórych egzemplarzy ujmują tytułami), machamy ręką na gnijące beczki (nawet jeśli ogłoszenie ma świetne zdjęcia i niezły opis) i całą uwagę skupiamy na Baby Benzu, czyli modelu 190. W201 było nie tylko według mnie najważniejszym modelem Mercedesa w latach 80., a jego ceny, w przeciwieństwie do pozostałych „klasycznych” modeli, nadal nie przebijają sufitu. W tym budżecie znacznie łatwiej znajdziemy sensownie utrzymaną „stodziewięćdziesiątkę” niż W124, których zdecydowana większość to zajeżdżone do spodu strucle. Choć jestem sporym fanem podtlenku cebuli, z ostrożnością podchodziłbym do egzemplarzy wyposażonych w instalację LPG – wtryskowe benzyniaki były zasilane przez osławionego KE-Jetronica, co nie wróży zbyt dobrze. Warto za to rozważyć bardzo dobrze opisany egzemplarz z 2,5-litrowym dieslem (te czarne listwy są po prostu oklejone folią) lub któregoś z ładnych benzyniaków na wąskiej listwie.
Drugą z marek, których fani mogą dostać fioła od bogactwa wyboru, jest rzecz jasna Volkswagen. Po wpisaniu kryteriów „do 11 tys.”, „do 1990” i „nieuszkodzone” OLX wypluł ponad 160 wyników. Oczywiście większość z nich jest do natychmiastowej wywałki – jak choćby Garbus, którego właściciel zapowiedział, że przed sprzedażą wymontuje z niego silnik. Inna rzecz, że czasy, w których można było upolować Garbusa za w miarę ludzki pieniądz, już dawno minęły i raczej nie powrócą. Pozostaje zatem skupić się na nieco współcześniejszych modelach. Rokujących Golfów I w tej cenie jednak nie ma, zaś stanowiący większość propozycji Golf II to nuda i nie ma co zawracać sobie nim głowy. Na szczęście jest kilka w miarę ciekawych opcji, jak choćby kusząca czarnymi blachami Jetta pierwszej generacji. Poszukującym jeżdżącego Passata B2 pozostaje ten egzemplarz, ale patrząc na niego mam wrażenie, że do deklaracji „odpala jeździ” należałoby dopisać „przez chwilę, po placu”. Jest też bogaty wybór przełomowego modelu B3. Ciekawy jest ogromny rozrzut cen – zwykłe, przyzwoicie jeżdżące, solidne egzemplarze można mieć za ok. jednej trzeciej kwot, które sprzedający wołają za „oryginały” i „klasyki„.
W tematyce germańskich najeźdźców pozostały samochody nie-niemieckiej marki, ale w kontynentalnej Europie kojarzonej jednak najmocniej z tym właśnie krajem – konkretnie zaś te, których Cytryn i Gumiak NIEROBIO. Czyli Fordy. Tu zaś sprawa się nieco komplikuje: Taunusy są w koszmarnym stanie i zazwyczaj niezarejestrowane w Polsce, tak samo, jak jedyna Granada (zresztą bardzo piękne, choć nieco zgruzowane kombi). Fiesty – niezbyt ciekawe, poza bardzo sympatyczną XR2i (i drugą, do KJS-ów). Escorty powinny zasilić piece hutnicze, a jedyny wart jakiejkolwiek uwagi jest do remontu. Scorpio? Jeden ciekawy egzemplarz. Na placu boju pozostaje zdecydowanie najlepszy model Forda z lat 80., czyli Sierra. Najlepsze blachy? Czarne! Najlepsza buda? Liftback, oczywiście – choć niektórym myli się z kombi. Najlepszy front? Ten płaski! Ideałem byłaby wersja 3-drzwiowa, ale znalezienie takiej nie tyle graniczy z cudem, co nim zwyczajnie jest. Tak samo, jak trafienie na starszego Forda, który nie wymaga poważniejszych robót blacharskich.
A skoro jesteśmy przy Fordach…
…zerknijmy na propozycje zza oceanu.
A tu jest, niestety, biednie.
Pozostając przy Fordach – 4-cylindrowe Tempo z manualną skrzynią za prawie 8000 uznaję za teoretycznie ciekawy, ale w praktyce niezbyt zabawny żart. Oprócz niego jest jeszcze bardzo grzybny Cadillac Sedan de Ville z cyfrowymi wskaźnikami, czyli późna „malezja” skierowana do emerytów z Florydy. Gdzie te czasy, gdy w cenie do 10 koła można było niemalże do woli przebierać w Pontiacach Trans Sportach???
Może zatem coś made in Japan?
Japońskie wozy już wtedy zyskiwały renomę niezawodnych. Niestety, trwałość ich blachy była odwrotnie proporcjonalna do niezabijalności ich mechanizmów. Na szczęście sporo z nich dotrwało do dziś.
Oferowana „amatorowi starych samochodów” Honda Jazz jest wspaniała, ale niestety nie można tego powiedzieć o jej stanie. Dużo lepszym pomysłem będzie bardzo ładny egzemplarz pierwszej generacji CRX-a. Mnie jednak zgniótł, przemielił i przetrawił wspaniały Accord z 1985 roku. Szkoda, że pozbawiony jakiejkolwiek kolorystyki.
Wybór Mazd jest raczej skromny. Całkiem nieźle prezentuje się przedliftowa 323 BF, jednak zdecydowanie wygrywa nieco późniejsza wersja tego modelu. Konkretnie zaś niewystępujące w naturze kombi oznaczane symbolem BW (z frontem upodobnionym już do generacji BG). wyposażone w napęd na 4 koła i instalację LPG na dokładkę.
Wśród Mitsubishi zdecydowanie dominują Pajero. Ja wolałbym raczej Colta. Bardzo ładne C50 kosztuje sporo jak na ten model. Znacznie ciekawszy – mimo braku koloru – jest starszy model C10, którego właściciel jest gotów zamienić go na Mercedesa lub Jaguara.
Fani Nissana też mają szansę znaleźć coś dla siebie. Bluebird na żółtych tablicach nieco odstrasza rdzą na tylnych drzwiach ale ogólnie sprawia wrażenie niezłego egzemplarza. Ja sam jednak, mając w pamięci świetne wrażenie, jakie wywarła na mnie usportowiona wersja Sunny N13, skłaniałbym się raczej ku temu właśnie modelowi, choć w znacznie skromniejszej wersji napędzanej dieslem 1,7.
Wiadomo jednak, że japońskie żelazo to przede wszystkim Toyota przepiękna aż strach. Tu propozycji jest nieco więcej, jednak zdecydowanie wyróżniają się trzy: kanciasta Corolla E8 hatchback, prawie równie kanciasta Carina II liftback (którą mogę gorąco polecić bazując na moich wrażeniach z testu wersji sedan z tym samym silnikiem) i NAJKANCIASTSZA z całej trójki (a być może i z całego zestawienia), niezmiernie rzadka Camry V10 z nadwoziem liftback. Podobna, tylko w znacznie ładniejszym, błękitnym kolorze i z automatyczną skrzynią przez lata stacjonowała na warszawskiej Woli, nieopodal Cmentarza Żydowskiego. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
Komunistyczne klunkry
Pozostał nam ostatni dział – graty zza żelaznej kurtyny. Jak już wspomniałem, gnioty z FSO i FSM pomijam. Mimo pewnej sympatii do Malucha, zajmowanie się nimi uważam za objaw masochizmu. Oczywiście tak samo można określić miłość do któregokolwiek z poniższych wynalazków, jednak niektóre z nich mają swój urok. Albo po prostu są tanie.
A nie, czekaj. Nie są.
Zacznijmy od Ład. Tych jest kilka – i żadna nie kosztuje normalnych pieniędzy. Przykład pierwszy z brzegu: 2105. Ten sam model, który aktualnie upala Bieda. 9900 zł. DZIEWIĘĆ TYSIĘCY DZIEWIĘĆSET za wykonaną z odpadów radioaktywnych radziecką popłuczynę po Fiacie 124. Przypominam, że za niewiele ponad 10 tysięcy (a podejrzewam, że dałoby się stargować do równej dychy) można mieć naprawdę piękne i rzadkie Renault 16. Kolejny przykład – 2107. Model niby wyższy, ale dużo częściej spotykany, przez co zazwyczaj nieco tańszy. W tym przypadku – 6500 zł. Kwota, za którą możesz mieć Volvo 740 z początków tego zestawienia – i jeszcze zostanie ci tysiąc w kieszeni. I nie, dość rzadki kolor tego nie tłumaczy – tym bardziej, że to wersja z najsłabszym silnikiem 1300. Zauważalnie tańsze są Samary, jednak ich atrakcyjność w porównaniu z innymi tzw. jaktajmerami jest na poziomie psiego klocka.
Może oferta naszych czeskich braci będzie nieco atrakcyjniejsza? Przecież tylnosilnikowe Skody przez całe lata można było wyrwać za grosze…
HAHAHAHAHAHAHAHAHA nie.
Czas tanich „Baldwinek” – Skód serii 742 – bezpowrotnie przeminął. Sensowny poliftowy egzemplarz wymaga wykasłania prawie 5 kafli, zaś ładna przedliftowa sztuka z okrągłymi światłami i absolutnie najbiedniejszym wyposażeniem kosztuje, uwaga, 7600 zł. Za samochód, który do niedawna można było wyrwać za dwójkę. A mówiłem Obywatelce Pilotce – kupmy Baldwinkę, są taniutkie i sympatyczne. Ta się jednak uparła że nie, a teraz proszę ile bylibyśmy do przodu.
Można oczywiście zerknąć nieco dalej na południe. Produkty dawnych zakładów Crvena Zastava zasadniczo dzielą się na dwie kategorie: Yugo Koral/45, które wciąż można podjąć za w miarę rozsądne kwoty, ale aktualnie nie występują w ogłoszeniach, oraz Zastavę 1100, której ceny już dawno wystrzeliły poza to, co śniło się filozofom. W założonym budżecie są obecnie dwie sztuki: jedna w formie chrupek z tlenku żelaza, niespełniająca warunku zdatności do użytku, za 3000 zł. I druga, za 10000, która wygląda TAK:
Oczywiście nie możemy pominąć produktów dawnego Enerdówka. Zemst Honekera. Klątw Krenza. Dwusuwowych rozpylaczy aromatu mixolu (który, nota bene, bardzo lubię). Owszem – są i one.
Z Trabantów na zdjęciach najlepiej prezentuje się zglebiony potwór za równe 9999 zł, jednak po pierwsze nie podjąłbym się jeżdżeniem czymś, co szoruje podwoziem o każdą kilkumilimetrową nierówność asfaltu, po drugie nie dałbym za takie coś 10 kafli bez złotówki. Po trzecie zaś… już jest zarezerwowany. Tak – ktoś stwierdził, że jest gotów taką kwotę położyć. Chyba nie chcę już dłużej żyć na tej planecie. Na pocieszenie zostaje wesołe kombi przemalowane na „milkowy” fiolet. Ma dużo więcej sensu a kosztuje sporo mniej. Choć i tak wciąż za dużo.
Nieco rozsądniej wycenione są Wartburgi (kto by pomyślał jeszcze 35 lat temu?). Za zielonego sedana 353 właściciel woła 5000 zł, za beżowego z tego samego rocznika sprzedający winszuje o prawie 3000 więcej. Z czego wynika różnica (poza czarnymi blachami i dużo lepszą umiejętnością robienia zdjęć przez osobę wystawiającą drugiego z tych Wartburgów) – nie mam pojęcia. Do tego ten zielony bardziej mi się podoba. Ale gdyby i to było za dużo, zawsze można skusić się na zagazowany egzemplarz z volkswagenowskim silnikiem 1.3 za 3800 zł. Okazja, nie ma co.
I to tyle w kwestii dzisiejszego przeglądu. Jak widać – wybierać niby jest w czym. Pytanie tylko, czy ma to większy sens przy żądanych cenach – i przy braku pewności, czy tegoroczny sezon w ogóle się odbędzie.
Skody strasznie mnie podobują się ale na zasadzie żeby miał kumpel a ja sobie pomacam.
Pewnie tak jak ruch save Saab, najlepiej żeby produkować używane Saaby, bo oni nowych i tak nie kupią.
Czy jakoś tak…
Te stare Skodziny mają coś w sobie. Są takie, no… sympatyczne. Testowałbym.
Białe 740 albo E34 z Częstochowy
Brałbym pewnie białą 740tke w sedanie, ta e34 też się fajnie prezentuje.
Nie kumam fenomenu starych Saabów.
Tu nie ma co kumać, one są po prostu zajebiste.
Których Saabów, krokodyli czy stonek?
Idźmy dalej, stonek dwusuwowych czy V4 z Forda?
Jakby nie było ze stonkami miałem dużo doczynienia. I może to nie jest moje auto marzeń, to są genialnie zaprojektowane. Jakość wykonania super. Przyjazne dla właścicieli do samodzielnej naprawy. Wszystkie detale przemyślane.
Krokodyli nie znam już tak dobrze…
Ja uwielbiam i jedne i drugie. Krokodyla już testowałem, jeździło się zajebiaszczo. Stonkę testowałbym jak zły <3
Sierra, Accord i Argenta ostro walczą o rozkład pozycji na podium, ale wtedy wjeżdża R16 (zresztą już nieaktualne) całe na biało i kosi konkurencję.
Ale tam nie ma Argenty.
7600 za czerwoną Baldwinkę to nie jest dużo dla chcącego.
No właśnie…
Fajna jest.
To JEST dużo. One jeszcze bardzo niedawno chodziły za grosze, i choć to sympatyczne sprzęty (TESTOWAŁBYM! ma ktoś?), nic według mnie nie usprawiedliwia takiej ceny. Można mieć za nią coś dużo ciekawszego. Ujmę to w ten sposób – taka kwota ze chcącego zmienia mnie w niechcącego.
Bo to trzeba być człowiekiem wielkiego CHCENIA. 😉
Ktoś kto ma piękną Skodę do tej pory wymaga docenienia, ale masz rację, za tą kwotę można lepsze graty podjąć.
131, 16, Jazz, 18, 5, Corsy i 205 Roland Garros wygrywają.
I cyk artykuł przeczytany na raty, ale się udało.👍 Widzę tutaj więcej niż 30 procent zaangażowania. Bardzo ciekawie się to czyta. Nie myslales wydać czegoś w pdf chociażby?
Ja w pewnym serwisie ogłoszeniowym.od kilku lat mam ustawione stałe kryteria. Auto do 2000 roku, 120 tys przelotu, – czytaj omijaj ogłoszenia mądrych handlarzyków. Często widać poczciwych ludzi , nawet w opisach gratów, szczególnie gdy podany jest nr telefonu stacjonarny 😎.
Zrób kiedyś mix ogłoszeń gratów, ale wg opisów , bo czasami są niezłe kwiatki.
Ciekawą niszą nie do końca chyba nawet zauważoną jest tzw „market place” na FB, zdażają się tam też ciekawe graty, czasem perełki. Bo : tzw Janusze mogą tutaj wrzucać ogłoszenia za free. Tu jest kopalnia wiedzy, ale t z można coś ustrzelić przypadkiem jak ja np. CC od pierwszego właściciela na czarnych blaszkach i 30 km od mojego domu. Gdyby te ogłoszenie trafiło na olx zostało by zaraz rozszarpane jak Reksio szynkę w ciągu paru minut przez handlarzy (panie toć to zabytek) lub kupione przez młodzież na upalanie tudzież dojechanie
Pozdrawiam.
Wiesz co – taki mix według opisów to byłaby tytaniczna robota. Research na cały tydzień. Może kiedyś, ale obawiam się, że raczej nieprędko. Ale fakt – po marketplejsie pogrzebać warto.
Rednacz opitala się z PPO, ale na szczęście jest red. Bassdriver. Dzięki za stanie na straży kopaczom w opony i wiecznym poszukiwaczom auta!