Ten bas opisywałem już na swojej dawnej stronie. Od tamtej pory zmienił się w nim jeden niewielki ale dość istotny detal.
Jak już nie raz wspominałem, jednym z basów, których sprzedaży żałowałem najbardziej, był Nexus Shining 5 kupiony lata temu od byłej basistki Formacji Nieżywych Schabuff. Był instrumentem świetnie brzmiącym a do tego niesamowicie wręcz wygodnym w grze. Dlatego po zakupie Alembica i puszczeniu Shininga w świat przez dłuższy czas obiecywałem sobie, że jeszcze kiedyś sprawię sobie któreś z dzieł Jacka Kobylskiego. I w końcu się udało. Do tego bas, w którego posiadanie wszedłem jakieś 3 lata temu, jest dość szczególnym egzemplarzem.
Nexus Headless 5 – co zacz
Niezwykle charakterystyczna bezgłówkowa piątka była ósmym basem, który opuścił pracownię lutnika Jacka Kobylskiego. Marka Nexus nie była wtedy jeszcze znana, ale już wkrótce miała zacząć święcić swoje triumfy, na pewien czas stając się jedną z najwyżej cenionych przez polskich basistów. W kolejnej dekadzie jej gwiazda nieco zbladła wraz z odwrotem basowej braci od nietypowych lutniczych konstrukcji i masowym zwrotem w stronę bardziej klasycznych sprzętów, ale do dziś pozostaje jedną z lepiej rozpoznawalnych nazw na naszym basowym rynku. Lata 90. były jednak jej szczytowym okresem a ten piękny egzemplarz stanowił swego rodzaju zapowiedź.
Nexus Headless 5 – jak to jest sklecone
Konstrukcja nexusowego obrzyna jest równie nietypowa, co jego design. Na początku lat 90. na topie były wszelkie egzotyki – i tylko takie drewna znajdziemy w bezgłówkowym Nexusie. Głęboko wyprofilowany korpus został wykonany z bodo (takie drewno, nie Eugeniusz), gryf wystrugano z azobe a 24-progowa podstrunnica to prawie zupełnie płaski kawałek drewna o nazwie iroko. Gryf jest wklejony w dechę metodą set-in – nie jest to jednak set-in gibsonowski. Tutaj powierzchnia styku gryfu z korpusem jest znacznie większa, co wpływa na stabilność połączenia i oczywiście rezonans instrumentu.
Gryf wieńczy mosiężna końcówka pełniąca funkcję zaczepu dla strun. I to właśnie jest tym detalem, który zmienił się od momentu, gdy ten piękny bas przybył do mnie z Dolnego Śląska. Wcześniej była tu dziwnie pomyślana końcówka, w której struny przytrzymywała mosiężna sztabka dokręcana od góry czterema śrubami. Całość działała… fatalnie. Zmiana strun była koszmarem, te zaś lubiły wyskakiwać ze źle zaprojektowanego uchwytu. Po bezowocnych poszukiwaniach sensownej końcówki w necie, udałem się do samego twórcy tego instrumentu, który stwierdził, że jest to jakaś dziwna modyfikacja wprowadzona po drodze, i zrobił dla mnie nowy, tym razem w pełni funkcjonalny zaczep. Różnica, zarówno w wygodzie zmiany strun, jak i w ich późniejszej stabilności, jest kolosalna. Teoretycznie można by to było stosować struny double ball (przeznaczone typowo do bezgłówkowych gitar), ale nietypowa menzura basu, wynosząca tu 900 mm (czyli k. 35,5″) sprawia, że jesteśmy niejako skazani na „zwykłe” struny – double balli do takiej menzury po prostu nie ma.
Sam gryf jest niezwykle płaski. Jego przekrój wymagał nieco przyzwyczajenia, ale absolutnie nie nazwałbym go niewygodnym. Gorzej, że płaska i cienka jest również podstrunnica. Sprawia to, że zwyczajnie nie da się ustawić akcji strun tak, by było mięciutko. Są one za wysoko, a przy próbie mocniejszego obniżenia ich wpadają w pole magnetyczne przystawek, przez co dźwięk zostaje zupełnie stłumiony. Tak naprawdę najlepszym rozwiązaniem byłaby tutaj grubsza podstrunnica. I nie jest to nic, z czym nie poradzi sobie w zasadzie jakikolwiek przyzwoity lutnik – acz oczywiście najlepiej by było ponownie oddać bas w ręce jego twórcy.
Niedociągnięcia w kwestii komfortu gry niweluje nieco ergonomia korpusu. Jak zwykle u Nexusa, jest on fantastycznie wręcz wyprofilowany, dzięki czemu łatwo przytula się nawet do dość bujnych ciałokształtów. Inna rzecz, że wykonana z bodo deska jest potwornie ciężka.
Mostek, odpowiadający tu również za strojenie, to potężny, solidny ABM. Jak w każdym obrzynie, dość trudno ustawić na nim menzurę, za to stabilność trzymania stroju jest wciąż nienaganna – a przypominam, że mówimy tu o ok. 30-letnim basie. Wiek konstrukcji zdradza za to umieszczenie gniazda – wielu lutników (i bardziej masowo działających firm) upodobało sobie podówczas wpuszczanie go głęboko w drewno pod dziwnym kątem. Nie mam pojęcia, czemu miało to służyć. Jedynym efektem jest brak możliwości stosowania kabli z łamanymi końcówkami, które akurat zazwyczaj wolę.
Wbrew temu, co sugerują fikuśne kształty, Nexus jest w pełni pasywny. Mamy tu dwa single produkcji Shallera, czyli firmy znanej bardziej z dobrych kluczy i przeciętnych mostków, niż z przystawek, zaś potencjometry to najklasyczniejszy w świecie układ vol-vol-tone. I nie trzeba nic więcej – ten bas sam z siebie bardzo zacnie brzmi.
Nexus Headless 5 – jak to gada
Pięciostrunowy obrzyn odzywa się mocnym „warkotem”. Dół jest dość mocny ale nie przesadzony zaś góra – w przeciwieństwie do większości znanych mi „egzotyków” – nie jest oderwana od reszty pasma, w którym dominuje odpowiadający za ten warkot twardy środek. Ogólnie charakter brzmienia jest zdecydowanie nowoczesny. Nie ma tu nic z vintage’owego tonu Jazza czy innych klasycznych konstrukcji, ale to, co dostajemy w zamian, jest naprawdę satysfakcjonujące. Bas mógłby brzmieć nieco okrąglej w dolnym środku, ale ogólnie jest to kawał fajnie brzmiącego, pełnego charakteru instrumentu. W pełnym dopieszczeniu soundu pomogłaby zmiana przystawek, np. na Bartollini, które doskonale by tutaj pasowały, jednak i tak, jak jest teraz, jest bardzo zacnie.
Żeby jeszcze tylko dać grubszą podstrunnicę.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Plusy:
+ bardzo dobre, charakterystyczne brzmienie
+ ergonomia korpusu
+ wysokiej klasy mostek
+ genialna stylówa
Minusy:
– nie do końca dopracowana ergonomia gryfu
– brak możliwości ustawienia niskiej akcji strun (efekt za cienkiej podstrunnicy niemalże wyłaniającej się z korpusu)
– ciężar
– niewygodnie umieszczone gniazdko
Czym go wozić
Jako obrzyn, pięciostrunowy Nexus wchodzi spokojnie do pokrowca na gitarę i mieści się nawet do kufra Forda Ka. Mi jednak najlepiej pasuje do jednego konkretnego wozu – konstrukcyjnie równie dziwacznego, co ten bas.
3 thoughts on “Basowisko: Nexus #8 czyli bezgłówkowy kawałek historii polskiego lutnictwa”