Za nami już dwie rundy Mistrzostw Okręgu Warszawskiego Pojazdów Zabytkowych.
W zasadzie należałoby powiedzieć „dopiero dwie”. W poprzednich latach (do 2019 włącznie) pod koniec czerwca MOWPZ był niemalże na półmetku. Potem jednak przyszła pandemia i w zasadzie położyła temat. W tym roku miało być nieco lepiej, niż w zeszłym. I owszem, coś zaczęło się dziać – choćby to, że po rocznej przerwie został zorganizowany Rajd Rembertowski. Niestety, tym razem nie był on częścią okręgówki, która zaczęła się kilka tygodni później od przyjemnego, ale niezbyt fascynującego i momentami nieco nużącego Rajdu Po Ziemi Mińskiej. Obywatelkę Pilotkę znudził on na tyle, że nie była szczególnie zachwycona perspektywą kolejnego rajdu. Niechęć pogłębiło koszmarne niewyspanie wynikające z mojego późnonocnego powrotu z koncertu w Bydgoszczy.
Jak się jednak okazało – zupełnie niesłusznie.
Oczywiście gdy dotarliśmy na start większość załóg była już na miejscu.
Obywatelka Pilotka pobrała materiały. Itinerer od razu zasugerował, że może być dość grubo.
Chwilę później odbyła się krótka odprawa.
W międzyczasie dojeżdżały ostatnie spóźnione załogi.
W końcu przyszła pora na start.
Itinerer okazał się nie tak trudny, jak z początku się wydawało, jednak nie był do końca oczywisty. Wymagał sporo skupienia i nieco pomyślunku, co zresztą bardzo ucieszyło Obywatelkę Pilotkę.
Niestety, zdarzały się również drobne problemy – jak choćby pytanie o amerykańskiego grata, które odjechało na dzień przed rajdem. W efekcie uczestnicy łazili bezradnie tam i nazad szukając czegoś, czego tam nie było.
Sporym wyzwaniem okazała się choinka prowadząca… po planie. Muszę przyznać, że połączenie planu z choinką było dość nowatorskim i ciekawym pomysłem.
Ogólnie jednak trasa była rozpisana jasno i – dla tych, którzy nie dali się podpuścić – logicznie. Przede wszystkim zaś była niezwykle malownicza.
Były też dwa dość ciekawe punkty kontrolne. Na jednym pojawiały się pytania, na które odpowiedzi nie znał chyba nikt poza doktorami historii polskich sportów motorowych, drugi zaś dotyczył… NRD.
Na ostatnim etapie rajdu ponownie pojawiły się pytania, na które odpowiedzi zniknęły (lub nieco się zmieniły, np. przez odsłonięcie tablic rejestracyjnych ciężarówek – a pytanie dotyczyło tych, których numery były niewidoczne), ale ogólnie nic nie zakłócało dotarcia do mety. Tam zaś czekała jeszcze najkrótsza próba SZ, jaką widziałem, polegająca na jak najbliższym podjechaniu do pachołka.
Muszę przyznać, że humor miałem nieszczególny. Nie znaleźliśmy 4 zdjęć z trasy, położyłem zupełnie pytania z historii polskich załóg rajdowych, no i tradycyjnie próba SZ też nie poszła mi najlepiej. Obywatelka Pilotka natomiast była zachwycona świetnie ułożoną trasą i wymagającym itinererem.
Jako, że ogłoszenie wyników zaplanowano dopiero na późne popołudnie, nikt (włącznie ze zmęczonymi organizatorami) nie miał zamiaru tkwić na miejscu trzech godzin. Pozostało strzelić kilka ostatnich zdjęć, pożegnać się i ruszyć do domu.
Pierwsze wyniki były… akceptowalne.
Wedle tabeli wrzuconej na fejsową stronę wydarzenia, zajęliśmy 5. miejsce w klasie. Niby dobrze, ale… na 11 załóg. Nie tak źle, ale mogło być nieco lepiej. Jednak następnego dnia wjechały poprawione wyniki. Nie wiem, co się stało, że zmieniła się punktacja – być może trzeba było dokładniej sprawdzić prawidłowy przejazd po pierwszej choince, może wpływ miały również trzy anulowane pytania – ale zmiana była zasadnicza.
Otóż, mimo wszystkich naszych błędów, wylądowaliśmy na 3. miejscu. A to już było w pełni satysfakcjonujące.
Ogólnie był to bardzo fajny rajd ze świetnie pomyślaną trasą i sporą ilością miejsc, gdzie można było się zgubić. Czyli tak, jak z Obywatelką Pilotką lubimy najbardziej. Teraz natomiast pozostaje czekać na trzeci (i wygląda na to, że ostatni) rajd MOWPZ w sezonie: kolejną edycję rajdu Stary Pojazd i Może. I mam nadzieję, że nasz będzie wtedy mógł.