Wprowadzając Micrę na rynek Nissan z przytupem wbił się do segmentu B. Teraz, niemal 40 lat później, niemal niepostrzeżenie z niego znika. A szkoda.
– Hej, pomożesz mi podjąć Micrę z Gliwic? – takie pytanie zadał mi mój dobry kolega, który jakiś czas temu zaczął wciągać się w graciarstwo.
– Jacha – odpowiedziałem, po czym obaj wskoczyliśmy w pociąg by wysiąść w krainie kopalń, familoków i mówienia do wszystkich „chopie”.
Jadąc na Ślunsk oczywiście obawialiśmy się, czy cała wyprawa nie okaże się stratą czasu. Na szczęście oględziny Micry i jazda próbna wykazały, że było po co się telepać na południowy zachód. Egzemplarz, jak się okazało, był w naprawdę przyzwoitym stanie. Szczególnie wart odnotowania był brak rdzy. No, tu i ówdzie można było znaleźć purchla, ale podwozie i progi wyglądały nader solidnie. Dobre wrażenie zrobił też sympatyczny sprzedający, który dokładnie opowiedział zarówno o dobrych jak i słabszych stronach wiśniowej „kadziesiątki”. Do tych ostatnich niewątpliwie należał spory apetyt na olej silnikowy – jednak biorąc pod uwagę wiek auta, jego ogólny stan i wynegocjowaną w końcu cenę, było warto. Tym bardziej, że mały Nissan pochodził z polskiego salonu.
Pozostało jedynie podpisać umowę, wyasygnować kwotę i wyruszyć w drogę powrotną do Warszawy, z nowym i chyba zadowolonym właścicielem za kierownicą.
Ponad 300-kilometrową trasę do stolicy udało się przebyć bez przygód (poza jednym postojem na tankowanie i profilaktyczną dolewkę oleju) a do tego zaskakująco przyjemnie. Tym bardziej wiadomo było, że trzeba będzie umówić się na teścior.
Nissan Micra K10 – co zacz
Micra pierwszej generacji oznaczonej kodem K10, na niektórych rynkach znana jako March, została zaprezentowana w 1982 roku, a do sprzedaży w Europie weszła rok później. Nie miała łatwo, bo wtedy też do salonów trafiły Uno, 205 i druga generacja Fiesty. Mimo tego mały Nissan sprzedawał się nieźle, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Dostępne były dwa silniki – 1.0 i 1.2. Samochód miał seryjnie 5-biegową skrzynię manualną a za dopłatą można było dostać automat zwany Nissanmatic. Warto przypomnieć, że w tym samym czasie podstawowe wersje Mercedesów W201, W123 i nieco później W124 wyjeżdżały z fabryki z 4-biegowymi manualami, tak samo zresztą jak Golfy i Passaty. W ‘85 r. Micra przeszła pierwszy lifting, 4 lata później przyszła pora na drugi. Zresztą dopiero wtedy pojawiła się wersja 5-drzwiowa. Tak – były to lata, gdy w segmencie B wciąż rządziły trzydrzwiówki.
Ten egzemplarz pochodzi z ostatniego roku produkcji czyli ‘92, zaś do pierwszego właściciela trafił wiosną ‘93. Został zakupiony w Gdyni za kwotę 136,5 mln ówczesnych złotych – i to przed doliczeniem cła. Tak – ktoś postanowił podówczas zanabyć nowe miejskie toczydło spoza kontyngentu bezcłowego. Szanuję to.
Nissan Micra K10 – jak się w tym siedzi
We wnętrzu Micry królują szarości. Nie jest to może najbardziej fascynująca kolorystyka, ale i tak prezentuje się znacznie przyjaźniej niż wszechobecna aktualnie czerń. Kolejną różnicą in plus w stosunku do dostępnych obecnie nówek-salonówek są przyjemnie tapicerowane boczki drzwi.
Stylistyka deski rozdzielczej jest bardzo prosta, całość prezentuje się dość ubogo, ale plastiki okazują się bardzo trwałe a montaż jest po japońsku bez zarzutu. Typowo japońskie są też duże, czytelne wskaźniki i oczywiście suwakowe sterowanie nawiewami. Wszystko przy tym działa i wygląda niemalże jak w nowym samochodzie – każdy przycisk wciąż bezbłędnie pełni swoją funkcję a wnętrze, może poza kierownicą i fotelami, praktycznie nie nosi jakichkolwiek śladów zużycia.
Z przodu jest wystarczająco dużo miejsca nawet dla dość wysokich osobników. Pozycja za kierownicą jest poprawna, przyczepić się za to można do rozmieszczenia pedałów. Przez dość mocno wnikające do wnętrza nadkola pedał sprzęgła trzeba było przesunąć mocno w prawo, co wymusza niezbyt wygodne ułożenie nóg. Nieszczególnie zachwycony byłem też oparciem fotela – jest nieco zbyt niskie, do tego mój dość wrażliwy grzbiet wyraźnie wyczuwał górną część stelaża.
Z tyłu oczywiście jest nieco ciaśniej, do tego ze względu na 3-drzwiowe nadwozie wsiadanie nie jest szczególnie komfortowym procesem. Jednak i tam nie jest najgorzej. Osobnik średniego wzrostu (czyli taki, jak ja) mieści się tam bez problemu i nawet dłuższa podróż na tylnej kanapie nie powinna być torturą.
Nissan Micra K10 – czy można nim wozić bas
Można – ale pod jednym z dwóch warunków. Albo złożymy którąś część symetrycznie dzielonego oparcia tylnej kanapy, albo… wybierzemy obrzyna.
Jak na tak mikre toczydło, kufer okazuje się zupełnie niezły. Podejrzewam wręcz, że dałoby się tu wcisnąć standardowy bas w miękkim pokrowcu bez piankowych usztywnień. Nie oczekujmy jednak cudów – jeśli chcemy wozić Micrą basetlę i planujemy wozić kogoś na tylnej kanapie, lepiej wyposażyć się w bas bez główki. Na przykład Hohnera The Jack.
Nissan Micra K10 – czy da się tym jeździć
Pod unoszoną do przodu maską Micry siedzi jednolitrowy, czterocylindrowy silnik o symbolu MA10S. Ma gaźnik z automatycznym ssaniem i wypluwa wściekłe 52 KM oraz 74,5 Nm. Takie dane z jednej strony nie są imponujące, z drugiej jednak masa własna podstawowej wersji K10 to ledwie 620 kg. Tak – pierwsza generacja Micry na pusto ważyła niewiele więcej od Malucha. I tę mikrą (HAHAHAHA, niech ktoś zaczymie tę karuzelę chichranka) masę zdecydowanie czuć.
Dynamika jest po prostu przyzwoita. Szczególnie gdy mówimy o prędkościach typowo miejskich – bo z myślą o takim środowisku powstał mały Nissan. Ale i powyżej 50 km/h coś tam się dzieje. Oczywiście nie można oczekiwać cudów po nieco ponad 50-konnej jednolitrówce, jednak trasa z Gliwic do Warszawy udowodniła, że prędkości przelotowe powyżej 100 km/h nie są dla Micry K10 niczym strasznym. Rzecz jasna trzeba wziąć poprawkę na lekkość tego autka, która w połączeniu z pudełkowatą sylwetką sprawia, że co większy podmuch wiatru oznacza walkę o utrzymanie się na swoim pasie. Nie jest to jednak walka na śmierć i życie – całkiem precyzyjny układ kierowniczy pomaga w utrzymywaniu wybranego kierunku jazdy. Do tego, mimo braku wspomagania, pracuje naprawdę lekko, co jest kolejną zaletą niskiej masy.
Zawieszenie zdecydowanie nie zostało opracowane z myślą o szybkich łukach. Tutaj priorytetem ewidentnie była wygoda, co czuć przy pokonywaniu progów zwalniających i „po polsku” ułożonych studzienek kanalizacyjnych. Nie jest to może poziom aktualnego Citroena C3, ale i tak Micra zaskakuje komfortem pokonywania nierówności. Zaskoczyć potrafią również hamulce. Niestety, negatywnie. To właśnie one najdobitniej pokazują wiek tej konstrukcji. Z kolei pozytywnym zaskoczeniem jest bardzo precyzyjna praca dźwigni zmiany biegów i mięciutkie sprzęgło. To jest w zasadzie poziom nowych samochodów. A w połączeniu z łatwym manewrowaniem, wysokim komfortem jazdy i fantastyczną jakością wykonania sprawia to, że Micra K10 nawet dziś może być używana jako pełnowartościowy codziennowóz.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Nissan Micra K10 mocno mnie zaskoczył. Prawie 30-letni samochód o konstrukcji sprzed niemal 40 lat, który pod wieloma względami jeździ niemal jak nowy – to jest zdecydowanie jakieś. Oczywiście jest to w znacznej mierze zasługą japońskiej precyzji i jakości wykonania, która sprawia, że większość mechanizmów do dziś pracuje bez zarzutu. Wnętrze – nie licząc oczywiście stylistyki i wyposażenia – wygląda niemal jak nowe a działania sprzęgła i skrzyni biegów mogłyby pozazdrościć liczne znacznie młodsze konstrukcje. Dlatego zdecydowanie warto kupować starsze japońskie samochody – przynajmniej te, których nie wykończyła rdza.
Plusy
+ jakość wykonania (szczególnie wnętrza), trwałość i niezawodność
+ komfort jazdy
+ praca sprzęgła i dźwigni zmiany biegów
+ łatwość manewrowania
+ małe zużycie paliwa
Minusy
– podatność na rdzę (jak w każdym starym japońcu)
– nędzne hamulce
– niezbyt wygodne przednie fotele (szczególnie oparcia)
– nieergonomiczne rozmieszczenie pedałów
Bardzo interesujący test, przyjemne autko, polecam i pozdrawiam!
Ale co nim wozić?
Jakiegoś obrzyna albo bas o krótkiej menzurze.