Nie da się ukryć – nie lubię niemieckich samochodów.
No dobrze, trochę generalizuję. Są wyjątki, szczególnie spod znaku trójramiennej gwiazdy, jednak ogólnie rzecz biorąc aktualna germańska motoryzacja ma w sobie coś, co mnie odrzuca. Może to wina zazwyczaj dość agresywnych a jednocześnie konwencjonalnych form, w które obleczone są współczesne produkty naszych zachodnich sąsiadów, może wynika to z postępującej w ostatnich latach nadmiernej ich komplikacji i ewidentnie celowego utrudniania (i – co za tym idzie – podrażania) obsługi serwisowej, a może powodem jest panujące nad Wisłą nadmierne uwielbienie i niemalże mitologizacja aut po których Niemiec płakał – tak czy inaczej, efekt jest taki, że Niemcy znajdują się na trzecim miejscu od końca na mojej liście pożądanego pochodzenia samochodu. Przed Chinami i Indiami. A i pośród aut z tego ostatniego kraju mogłoby znaleźć się coś, co jednakowoż bym wolał. Najzwyczajniej w świecie nie chcę być kojarzony z ludźmi, którzy uznają tylko (podkreślam – tylko) niemieckie auta. Z mojego doświadczenia wynika, że znaczna część (o ile nie większość) osób o takich motoryzacyjnych upodobaniach jednocześnie docenia smakowe (a przede wszystkim mózgotrzepnicze) walory wódki zaś z muzyki preferuje raczej piosenki o bani u Cygana i o tym, że ona by chciała być tu ze mną, jarać blanty, potem lizać beton – a są to dwie spośród rzeczy, które w mym osobistym rankingu mieszczą się poniżej chlamydii, wizyt u dentysty i apokalipsy zombie.
Nie zmienia to faktu, że większość z nich jest bardzo dobrze wykonana. A niektórymi po prostu świetnie się jeździ. Idealnym zaś przykładem jest to, czym miałem okazję przejechać się w pewien ciepły wrześniowy dzień.
BMW E38 – co zacz
Trzecia generacja BMW serii 7 wjechała z impetem w 1994 roku. Model oznaczony wewnętrznym kodem E38 zastąpił bardzo udaną generację E32 i nawiązywał do niej zarówno ogólną koncepcją i gamą silnikową, jak i stylistyką. A robił to w nader udany sposób. E38 to ostatnia doskonale wyglądająca „siódemka”. Klasyczne proporcje, smukła, dynamiczna linia, wysmakowana prostota detali – wszystko to sprawia, że E38 jest jedną z najgenialniej zaprojektowanych wielkich limuzyn w historii. Całość jest jednocześnie imponująca i lekka. Tym bardziej szokująco prezentuje się na jej tle porażająco szpetny następca – zwaliste, bezkształtne E65/E66. Lifting samochodu, za którego zaprojektowanie Chris Bangle nie powinien był dostać złamanego ojro, nieco poprawił wygląd, jednak w porównaniu z przepięknym E38 jego następca do końca pozostał odrażającym wielorybim rzygiem. Późniejsze generacje, choć nieporównywalnie lepiej zaprojektowane od banglowskiego behemota, nie miały już w sobie tej sportowej elegancji, którą charakteryzowały się E32 i E38. F01/F02 było przyciężkawe i zwyczajnie nijakie, zaś G11/G12, choć bardzo dobrze prezentuje się z tyłu i z boku, odrzuca ostentacyjnymi, nieproporcjonalnymi „nerkami” na froncie. E38 natomiast wciąż wygląda wyśmienicie – bez względu na to, pod którym kątem spojrzeć.
W 3. generacji „SIUDEMY” było mieć rzędową szóstkę w wersji benzynowej lub wysokoprężnej, jedną z kilku widlastych ósemek, z których jedna wciągała ON, zaś wisienkę na torcie stanowiła wersja 750i, napędzana 12-cylindrowym silnikiem o pojemności 5,4l. Większość „siedemsetpięćdziesiątek” sprzedała się w wersji z przedłużonym rozstawem osi, oznaczonej dodatkową literą L. I właśnie takim modelem miałem okazję przejechać się kilka lat temu. Przyznaję, że zrobił na mnie gigantyczne wrażenie – tym bardziej, że nigdy wcześniej nie miałem okazji jechać niczym tej klasy. Jednak… nie był to samochód dla mnie. Przedłużona wersja bardziej nadaje się na szoferską limuzynę a potężna V-dwunastka równie mocno imponowała kulturą pracy, co przerażała skomplikowaniem i kosztami serwisu. Kilka lat później jednak nadarzyła się okazja, by zweryfikować swoją opinię. Skorzystałem z niej tym chętniej, że tym razem mogłem przejechać się krótką wersją napędzaną silnikiem V8. I od razu po zajęciu miejsca za kierownicą wiedziałem, że był to bardzo dobry pomysł.
BMW E38 – jak się w nim siedzi
Wnętrze E38 doskonale pasuje do jego fantastycznie prezentującej się linii. Wszystko jest tu doskonałej jakości zaś projekt jest klasyczny a jednocześnie nie sprawia wrażenia, jakby zasiadało się w zabytkowym samochodzie. Jasne – analogowe wskaźniki oraz system audio i klima sterowane przyciskami są już nieco niedzisiejsze, ale ja sam nie należę do fanatyków nowinek, z podnieceniem smyrających ekrany dotykowe w poszukiwaniu menu infotainmentu. Zamiast tego wolę smyrać wyśmienitej jakości tworzywa, lakierowane drewno oraz dopasowaną kolorystycznie do karoserii skórę, którą znajdziemy również na boczkach drzwi. Do smyrania zdecydowanie nie nadaje się za to opcjonalny telefon – otóż cegłowata Motorola ma przyciski. TELEFON NA GUZICZKI, to chyba tylko takie dziady jak ja pamiętają. Nie sprawdziłem jeno, czy to GSM, czy analog, jak słusznie już zapomniany Centertel, znany niegdyś z jakości połączeń odwrotnie proporcjonalnej do wysokości rachunków.
Oczywiście są też ponadczasowe elementy, które zawsze przypominały o tym, że siedzimy właśnie w BMW. Charakterystyczny kształt daszka nad zegarami, konsola środkowa wyraźnie zwrócona ku kierowcy, do tego świetna, dość niska pozycja za kierownicą – to wszystko cechy typowe dla wnętrz aut bawarskiej marki. Jasne, niektórzy próbowali odejść od tych tradycji, choćby w – HA TFU – E65/66, ale na szczęście charakterystyczny dla „bejcy” (choć mocno unowocześniony) design wrócił w kolejnych generacjach. Podejrzewam natomiast, że doskonałe, niezwykle wygodne fotele można było znaleźć we wszystkich „siódemkach”.
Przynajmniej równie wygodnie jest też z tyłu.
Choć nie jest to przedłużona wersja, miejsca na tylnej kanapie jest więcej niż dość. Trudno się dziwić – w samochodzie tego segmentu musi być odpowiednia ilość przestrzeni dla Pana Dyrektora, nawet jeśli ten zamówi krótszą wersję bo woli prowadzić sam. Kanapa jest niezwykle wygodna, podróż umila szeroki podłokietnik o który można leniwie oprzeć swoje prestiżowe przedramię, zaś oparcie wraz z zagłówkiem tworzą bardzo dobrą powierzchnię dla relaksującej kimy. Kolejnym typowym dla BMW patentem są pasy umieszczone po wewnętrznej – ma to ponoć służyć temu, by pasażerowie zasiadający z tyłu nie strzelili się dyńkami w razie jakiegoś dzwona. Zmyślne.
Pytanie, czy równie komfortowe warunki będzie miał bas w usztywnianym futerale.
BMW E38 – czy można nim wozić bas
750iL, którym miałem okazję bujnąć się kilka lat temu, zaskoczyło mnie swoim bagażnikiem. Niestety, było to zaskoczenie negatywne – kufer był tak zabudowany po bokach, że po środku zostawała jedynie wąska kiszka. Odpowiadał za to umieszczony po jednej stronie akumulator oraz jakieś dodatkowe elementy elektrycznego wyposażenia schowane po drugiej. Co prawda przestrzeń bagażowa była tak długa, że basiwo w miękkim pokrowcu mogło tam wejść wzdłuż (co prawda na styk, ale fakt jest faktem), jednak użycie usztywnianego, piankowego pokrowca czy tym bardziej sztywnego futerału absolutnie uniemożliwiało zabranie schowanie basetli pod klapą bagażnika. Tutaj jednak ewidentnie zabrakło jakiegoś całkowicie zbędnego normalnemu człowiekowi elementu, gdyż w 740i kufer zabudowany był tylko po jednej stronie – zresztą i tak nad obudową akumulatora wygospodarowano małą półeczkę. Wskutek tego bas w usztywnianym pokrowcu włazi tu bez większych problemów. Ba – włażą też dwa, w takim podwójnym. A w głębi jest jeszcze miejsce na małą paczuszkę z pojedynczym 10-calowym głośnikiem. Podejrzewam, że weszłoby i 2×10.
Kolejne pozytywne zaskoczenie kryje się po wewnętrznej stronie pokrywy bagażnika. To znaczy dla mnie zaskoczeniem nie było, gdyż widziałem to już w 750iL, ale ktoś, kto jeszcze nie miał do czynienia z BMW z tamtych lat, może się nieco zdziwić. Otóż bawarski producent zakładał, że właściciel (lub jego kierowca) sam będzie grzebał przy wozie zamiast wzywać ASSISTENZ do byle pierdoły, i w tym celu zapewnił zestaw podstawowych narzędzi ukrytych w praktycznym zasobniku. Oprócz kluczy i kilku innych przydasiów można tam znaleźć również trójkąt ostrzegawczy. Kurdeż, co by nie mówić o tych Niemcach, potrafią zadbać o detale, skubani.
BMW 740i – czy da się nim jeździć
Da się. I to z ogromną przyjemnością.
Długa maska „SIUDEMY” kryje czterolitrowy, ośmiocylindrowy silnik o symbolu M60. Jest to chyba najsensowniejszy silnik, jaki można było mieć w E38: wyższa moc od szóstki 2.8 czy małej, trzylitrowej ósemki, znacznie lepsza niezawodność od wprowadzonej później jednostki 4.4 oraz dużo mniej kłopotliwa eksploatacja i serwis niż w V12 przy niewiele słabszych osiągach. Co do tych ostatnich – 282 KM i 400 Nm to nic, czego nie wciągnęłaby nosem dzisiejsza uturbiona 2-litrówka, jednak po pierwsze V8 góruje nad nią kulturą pracy i brzmieniem, po drugie zaś ta moc całkowicie wystarcza, by sprawnie się poruszać. I to bardzo sprawnie.
Jasne – E38 nie jest samochodem sportowym. Świadczy o tym choćby praca zawieszenia, ukierunkowanego zdecydowanie bardziej na komfort niż na ostre jak skalpel prowadzenie – ale takie właśnie mi się podoba. Komfort jazdy jest po prostu świetny. Nie nazwę go może mistrzowskim, ale całkowicie spełnia wymogi stawiane przed samochodem tej klasy. A osiągi pozwalają po prostu na bardzo sprawne przyspieszanie i bezwysiłkowe utrzymywanie wysokich prędkości przelotowych na niemieckich autobahnach.
Można by powiedzieć, że właśnie do takich warunków zostało zaprojektowane BMW serii 7, ale równie przyjemnie jeździ się nim spokojnym tempem po lokalnej drodze. Jest to tak relaksujący samochód, że konieczność utrzymywania prędkości 80-90 km/h zupełnie nie drażni, i to mimo świadomości, że dałoby się ekspresowo przyspieszyć do tempa autostradowego – i to raczej germańskiego niż polskiego. A gdy już taka możliwość się przytrafia, 740i wystrzeliwuje do przodu z pieszczącym ucho stłumionym rykiem 4-litrowej ósemki. Nie jest to co prawda napompowany testosteronem bulgot znany z amerykańskich samochodów i najmocniejszych Mercedesów, ale i tak zdecydowanie wygrywa z dowolną doładowaną czterocylindrówką, której ordynarne wycie przy szumiącym, nieco ochrypłym ryku V8 wypada jak polski hip hop przy Motorhead. Jedyne, czego mógłbym się tu przyczepić, to działanie skrzyni biegów. Automat nieco przeciąga zmianę przełożenia, szczególnie w górę. Czuć wtedy swego rodzaju zawahanie i chwilową przerwę w dopływie mocy. Jednak w około ćwierćwiecznym samochodzie z luksusowo wykończonym wnętrzem, genialną pozycją za kierownicą i widlastą ósemką pod maską jest to naprawdę niewielka cena za radość z prowadzenia, która przecież od dawna jest hasłem reklamowym BMW.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
BMW serii 7 generacji E38 jest, można rzec, samochodem kompletnym. Świetna stylistyka, doskonała jakość wykonania, bardzo wygodne wnętrze, więcej niż dobre osiągi i niezwykle przyjemny komfort jazdy – wszystko to sprawia, że wciąż można by było jeździć takim autem na co dzień. Niestety – wysługa lat robi swoje i czasem po prostu trzeba coś naprawić lub wymienić, a samochody tej klasy nigdy nie były tanie w obsłudze. I trudno się dziwić – najwyższej jakości materiały i pełen zestaw rozwiązań podnoszących komfort i bezpieczeństwo jazdy muszą swoje kosztować. Dlatego nawet po ponad 20. latach nie jest to sprzęt dla typowego konsumenta LPG – nawet mimo tego, że silnik M60 w przeciwieństwie do większości nowych konstrukcji zupełnie bezproblemowo dogaduje się z dobrą, profesjonalnie założoną instalacją gazową. Dlatego takim żuczkom, jak ja, czy wielu z Was, pozostaje pomarzyć sobie i po cichu liczyć na to, że kiedyś uda się przejechać takim wozem. A wierzcie mi – naprawdę warto. Nawet ja – człowiek, który nie jest fanem BMW i raczej nie marzy o żadnym z modeli tej marki, włączając w to E38 – chętnie przejechałbym się jeszcze. Na przykład w poprzek Europy.
Plusy:
+ stylistyka
+ doskonałej jakości wykończenie wnętrza z możliwością kolorystycznego dopasowania do nadwozia
+ świetne, wygodne siedzenia
+ komfort jazdy
+ osiągi
+ przyjemność z prowadzenia
Minusy:
– koszta serwisu i eksploatacji
– bagażnik w najbogatszej, w pełni wyposażonej wersji
– niezbyt płynnie działająca skrzynia biegów
– trudności w zakupie dobrego, zadbanego egzemplarza
Co nim wozić:
Znałem kiedyś człowieka, który SIUDEMĄ E38 woził stare Fendery i Music Many. To zdecydowanie dobry wybór, choć nie wiem, czy do luksusowego niemieckiego wozu nie pasowałby bardziej luksusowy niemiecki bas. I nie, nie mówię o Warwicku – instrumenty tej marki pasują bardziej do srebrnego Golfa z zatartym TSI, a najbardziej do kominka. Dobrym wyborem byłby za to instrument firmy o nazwie równie niemieckiej, co nazwiska wielu germańskich handlarzy, od których pochodzi znaczna część E38 znajdujących się na naszych drogach: Maruszczyk.
Kupiłbym e38 750, ale mnie nie stać.
To i E32 to najpiękniejsze siódemy, choć i tak wolę Mercedesy i Volvo. Kiedyś BMW potrafiło robić fajne auta, nie to, co teraz te paskudy pokroju X6, X4, iX itp. Te nowe modele mają ohydne grille i kojarzą się z najgorszą „muzyką”, jaką jest rap, techno, disco polo, pop i inny chłam. E38 to był luksus w porównaniu do wszystkich komunistycznych odpadów. 🙂
E38 i E39 to BeeMy które bardzo lubię, zwłaszcza e39 touring. Inne co najwyżej toleruje. Niestety moja nazbyt pragmatyczna osobowość cyka się zakupu:)
P.S. Wróciłem po długim czasie. Doceniam, że oprócz wideo jest także tekst