W latach 90. w telewizorni latała reklama „Tico – taki mały a taki wielki”. Już wtedy dość mocno mnie bawiła. Teraz natomiast miałem wreszcie okazję sprawdzić, czy była aż taką bzdurą, jak myślałem.
Ostatnia dekada poprzedniego stulecia była dość szczególna. Wtedy właśnie rodziła się nasza niedoskonała do dziś demokracja, kolejne rządy fundowały społeczeństwu terapię szokową, bezrobocie wybijało poza skalę a gangusy radośnie latały po ulicach ciesząc się niemalże pełną bezkarnością, ale mimo wszystko dominował optymizm. Powstawały (i upadały) kolejne nowe firmy a ludzie próbowali liznąć choć troszkę tego mitycznego zachodu – choćby kupując sprowadzonego od Niemca zajeżdżonego do spodu, zdrutowanego Golfa albo ciułając na jakąś skromną nówkę-salonówkę, która przynajmniej nie była Maluchem. A w 1993 roku pojawiła się nowa propozycja, która całkiem nieźle trafiała w potrzeby tych, którzy – zahartowani w Kaszlakach – szukali czegoś niedrogiego a zarazem w miarę praktycznego, nie przejmując się przy tym mikrymi rozmiarami. Tą propozycją było Daewoo Tico.
Daewoo Tico – co zacz
Najmniejsze Daewoo zadebiutowało w 1991 roku i było niczym więcej jak tylko licencyjną wersją Suzuki Alto produkowanego od 1988. W przeciwieństwie do Alto, Tico występowało tylko w 5-drzwiowej wersji. Do Polski mały Koreańczyk trafił 2 lata po debiucie. Otrzymał tu jedynie warunkową homologację z powodu sztywnej, niełamanej kolumny kierownicy, która w połączeniu z filigranową konstrukcją i blachą grubości kartki papieru skutkowała poziomem bezpieczeństwa biernego, przy którym Maluch zaczynał jawić się zupełnie solidnie. Przez 2 lata Ticacze sprowadzała firma o nader trafnej nazwie Ticar. Niedługo później FSO podpisało umowę z Daewoo i po rocznej nieobecności w ‘96 roku Tico znów pojawiło się na naszym rynku – tym razem jako wyrób „made in Poland”. Inna rzecz, że montaż na Żeraniu (a w zasadzie Pelcowiźnie, jak słusznie wytkną varsavianiści) to było zwykłe SKD, czyli dokręcanie kół i galanterii oraz przybijanie tabliczek znamionowych do prawie kompletnych samochodów. Nie przeszkodziło to maciupkiemu Daewoo wskoczyć na 1. miejsce sprzedaży nówek w 1998 roku.
Testowany egzemplarz pochodzi z drugiego roku produkcji, gdy Tico nie były jeszcze oferowane w Polsce. Jest to wersja DX – „ta wzbogacona” – co, poza napisem, można poznać choćby po lakierowanych zderzakach czy… ogrzewanej tylnej szybie. No luksus jak cholera. Wąskie wnęki na tablice rejestracyjne wskazują na to, że samochód pochodził z rynku koreańskiego. Ciekaw jestem, w jaki sposób znalazł się u nas. Niestety – zapomniałem zapytać. A szkoda, bo historia sprowadzenia taniego, popularnego modelu z dalekiego, azjatyckiego kraju mogłaby być całkiem ciekawa.
Daewoo Tico – jak się w nim siedzi
Wnętrze Tico nie rozpieszcza luksusami. Na desce rozdzielczej mamy tylko to, co potrzebne: prędkościomierz, wskaźniki ilości paliwa i temperatury cieczy chłodzącej, kilka kontrolek – i tyle. Sama deska jest zupełnie nieźle zaprojektowana ale zastosowane materiały mogą kogoś ze skłonnościami do stanów depresyjnych pchnąć głębiej w otchłań beznadziei i myśli samobójczych. To samo tyczy się zupełnie gołych, niczym nieosłoniętych słupków B i C. Przyzwyczajonym do Malczana klientom jednak nie robiło to różnicy, za to mogli docenić w pełni tapicerowane boczki drzwi. A to, że kieszeń, do tego dość żałosna, jest tylko po stronie kierowcy, było dla nich niewiele znaczącym szczegółem.
Przestronność wnętrza Tico jest zupełnie przyzwoita jak na jego mikre rozmiary. Na głowę, przynajmniej z przodu, jest mnóstwo miejsca, dzięki czemu nawet ktoś o zdecydowanie nieazjatyckim wzroście nie będzie tu walić czaszką w podsufitkę. Nieco gorzej jednak z nogami. Kierowca nie ma gdzie wygodnie oprzeć prawej stopy – projektant nie był łaskaw zadbać o jakąkolwiek płaską podpórkę na mocno wnikającym do wnętrza nadkolu. Również z tyłu nie za bardzo jest co zrobić z odnóżami krocznymi, szczególnie, gdy z przodu rozsiądą się wysokie osobniki. Wychodzi na to, że jedynym naprawdę wygodnym miejscem jest fotel przedniego pasażera. A w zasadzie byłby, gdyby sam oferował nieco więcej komfortu plecom oraz miejscu, gdzie tracą swą szlachetną nazwę.
Daewoo Tico – czy można nim wozić bas
Nie. To znaczy niby można, ale na pewno nie w bagażniku.
Fragmentem wspomnianej na wstępie reklamy, który budził mą szczególną wesołość, był tekst „bagażnik? Hmmm, całkiem pojemny”. Otóż nie. On nie jest pojemny. On nie jest nawet akceptowalny. 180 litrów to pojemność, którą można określić co najwyżej jako żenującą. Teoretycznie podobnej wielkości kufry w Fiacie 500 czy Fordzie Ka okazują się znacznie ustawniejsze. Nawet bez koła zapasowego, które w tym egzemplarzu (tak samo, jak w innych, które właściciele zdecydowali się zagazować) zajmuje większość dostępnego miejsca, przestrzeń ładunkowa Tico jest co najwyżej symboliczna. Jasne, można złożyć oparcie tylnej kanapy – ale tylko w całości. Zresztą i ona sama jest za wąska by zmieścić basiwo w usztywnianym pokrowcu. Jedynym wyjściem jest wciśnięcie go po przekątnej lub zakup obrzyna. Albo innego samochodu.
Daewoo Tico – czy da się nim jeździć
Małe Daewoo napędzane było trzycylindrowym, gaźnikowym silnikiem o pojemności 796 cm3 i porażającej mocy 41 KM. Jednak nawet tak mizerna moc wystarczała do zupełnie sprawnego napędzenia ważącego niecałe 700 kg toczydełka. Oczywiście jako „sprawne napędzanie” należy rozumieć możliwość dotrzymywania tempa innym uczestnikom ruchu w mieście, gdzie osiągane prędkości nie należą zazwyczaj do zawrotnych (sprawdzić czy nie Frog lub inna mentalna sprdolina). Poza obszarem zabudowanym Tico zaczyna się już wyraźnie męczyć. Aby podjechać na wzniesienie bez wytracania prędkości, i to mimo gazu w podłodze, należy zredukować bieg, korzystając z bardzo niewygodnie umieszczonej dźwigni. Ważniejsze od tego były jednak dwie cechy: przyzwoita niezawodność silnika i homeopatyczne wręcz zużycie paliwa. Przy stałej prędkości 90 km/h Tikacz był w stanie zejść poniżej 4 litrów na 100 km, co jest chyba rekordowym wynikiem wśród benzyniaków – a już na pewno zasilanych gaźnikowo. Dorzucenie do tego instalacji LPG sprawia, że koszta eksploatacji malutkiego Daewoo stają się porównywalne z naładowaniem karty miejskiej.
Jazda Tico potrafi zaskoczyć jeszcze pod trzema innymi względami. Po pierwsze – nawet mocno ciśnięte nie jest przesadnie głośne. Dźwięk 3-cylindrowego silniczka jest zabawny, a nawet przy 80-90 km/h nie staje się zbyt natarczywy, co jest pozytywnym zaskoczeniem w przypadku mikrego blaszanego pudełka, które na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zupełnie pozbawionego wygłuszenia.
Po drugie – resorowanie okazuje się zaskakująco komfortowe. Mimo malutkich, 12-calowych kółek Tico całkiem sprawnie łyka większość nierówności. Nie jest to może poziom np. nieco większego Nissana Micry czy choćby dowolnego Citroena, ale i tak nastawy zawieszenia zupełnie nieźle rekompensują niezbyt komfortowe siedzenia i nieszczególnie ergonomiczną pozycję za kierownicą.
Trzecim zaskoczeniem jest zwrotność. Jasne, po tak małym autku oczekujemy sprawnego zawracania, ale to, co potrafi małe Daewoo, zdecydowanie przewyższa te oczekiwania. Promień skrętu równy 4,4 m jest wręcz rewelacyjny. Ciasny parking pod centrum handlowym nie jest żadnym wyzwaniem a w manewrowaniu pomaga świetna widoczność.
Niestety, manewrów na parkingu i tak nie da się nazwać przyjemnością – a to ze względu na zaskakująco ciężko pracujący układ kierowniczy. Wspomagania oczywiście nie ma, ale w tak lekkim autku można by oczekiwać nieco mniejszych oporów. Oczywiście maleją one wraz ze wzrostem prędkości, jednak kosztem precyzji prowadzenia, która jest tutaj w zasadzie żadna. Aby utrzymać prosty tor jazdy konieczne są ciągłe korekty, a na domiar złego w testowanym egzemplarzu kierownica latała z łoskotem na boki o ładnych kilka milimetrów. Do tego wszystkiego podczas jazdy Tico ma się wrażenie, że autko za chwile się rozpadnie. Jego filigranowa konstrukcja i niezbyt solidne materiały, z których zostało zmontowane, sprawiają, że każda wyprawa staje się swego rodzaju przygodą. Po co ci sportowy wóz z kilkoma setkami koni pod maską? Wystarczy, że wypuścisz się Tikaczem na drogę wojewódzką. Solidny zastrzyk adrenaliny gwarantowany!
Zady i walety czyli propsy i klopsy:
Daewoo Tico nie było złym samochodem. Zupełnie nieźle przemyślana konstrukcja z trwałym i niezwykle oszczędnym silnikiem oraz w miarę przestronnym i praktycznym wnętrzem rzeczywiście mogła podobać się u nas w latach, gdy można było takie auto zakupić w salonie. Tico pod względem kosztów utrzymania było bardzo dobrą alternatywą dla Malucha, oferując przy tym znacznie wyższy komfort jazdy, jakiekolwiek miejsce z tyłu i nieporównywalną niezawodność. Niestety – bagażnik był zwyczajnie żenujący (acz i tak znacznie lepszy od schowka z przodu Kaszlaka), bezpieczeństwo bierne zwyczajnie nie istniało a za cieniutką blachę ochoczo zabierała się rdza. Do tego osiągi i chybotliwe prowadzenie sprowadzają obecnie małe Daewoo do roli lokalnego, małomiasteczkowego toczydła. W mieście musiałoby wciąż walczyć z napierającymi ze wszystkich stron dwutonowymi SUV-ami premium a na trasę nie jest szczególnie dobrym wyborem ze względu na osiągi, nędzną precyzję prowadzenia i dość przerażający poziom bezpieczeństwa. Inna rzecz, że obecnie najczęstszą rolą Tico i tak jest parkingowy wrost.
Plusy
+ przyzwoita przestrzeń dla pasażerów (przynajmniej na głowę)
+ fenomenalna zwrotność
+ komfortowe zawieszenie
+ homeopatyczne zużycie paliwa
Minusy:
– zerowe bezpieczeństwo bierne
– nędzny bagażnik
– dość słaba ergonomia
– kiepskie, mało precyzyjne prowadzenie
– podatność na rdzę
Podziękowania dla adminów fanpage’u Wrosty Ściany Wschodniej za użyczenie Tikacza i szacun dla właściciela strony www.darewnoo.pl, która posłużyła za głowne źródło wiedzy o tym jeździdełku.
Fajny test, ja jeszcze żadnego Dełu nie miałem okazji wypróbować.
Zaciekawił mnie ciężko pracujący układ kierowniczy – czy on na pewno nie był mocno zużyty?
Co do praktyczności – wszystko zależy od skali porównania. Dla wieloletnich użytkowników Malucha to był wręcz dostawczak 🙂
I jeszcze ciekawostka w sprawie filigranowej konstrukcji: podobno instrukcja Tico zabraniała używania podnośnika przy otwartych drzwiach, bo mogłoby się coś zwichrować. Ale sam tej instrukcji w ręce nie miałem – powtarzam za chłopakami z firmy taty, którzy te auta kiedyś serwisowali.
Zastanawiam się na ile przypadłości, o których piszesz (kiepskie, mało precyzyjne prowadzenie, ciężkie działanie układu kierowniczego), są przypadłościami Tico jako takiego, a na ile wynikają z ogólnego wyeksploatowania testowanego przez Ciebie egzemplarza… Kiedyś – lata temu – kilkakrotnie jechałem Tico jako pasażer, ale – zabij – nic z tego nie pamiętam.
Odpowiadając na komentarze Szczepana i Wojtka – jeździłem kiedyś trochę Tikiem kolegi (jego pierwszy wóz) i u niego układ kierowniczy pracował bardzo lekko, spokojnie można było manewrować jedną ręką, nawet kiedy auto nie było w ruchu. Dla porównania, w tym samym czasie powoziłem BX’em (testowanym zresztą lata temu przez Basistę na blogu) i u mnie jak na brak wspomagania kierownicą kręciło się całkiem przyjemnie, ale nie aż tak lekko jak w Tico. Na przeciwległym biegunie mogę postawić Golfa II (w.w. kolegi od Tico) – tam to dopiero nie dało się kręcić kierownicą.
Działanie skrzyni biegów w Tico również mogę ocenić bardzo pozytywnie, pracowała lekko i każdy bieg wchodził z takim sympatycznym kliknięciem, bardzo po japońsku. Do pozycji za kierownicą (ale ja to niski jestem, i wtedy jeszcze bez nadwagi) też nie mogłem się za bardzo czepić, a silniczek fajnie terkotał jak praleczka i do 50km/h był całkiem dynamiczny.
Lubię to autko, mam z nim dużo ciepłych wspomnień. Wóz kolegi dostał od nas imię Kartoniusz (bo hehe blacha się gnie jak karton), jak którejś nocy dla beki wykleiliśmy mu dach folią udającą karbon, został przemianowany na Karboniusz. W swoim czasie rynek potrzebował takich tanich i praktycznych wozideł, jedyny zgrzyt to poziom bezpieczeństwa… Kiedy byliśmy nastolatkami i jeździło się Tico w 5 osób było nam wszystko jedno, teraz bym nie wsiadł do tej pułapki.
Z dx było tak. Rodzice w 2000 roku mieli Egzemplarz z 1996 chyba, oznaczony jako dx
Na naszym była naklejka jakiejś firmy z Gdyni chyba lub 3miasta że jest importerem.
Zrobiło masę km jako auto listonosza i rodzinne. Pierwsze razy samodzielne za kółkiem miałem w Tico.
Dx nie gnily tak jak polskie, naszego jeszcze z 10 lat temu spotkałem na ulicy