Segment B-premium nigdy nie zdobył większej popularności. Tak naprawdę udało się to jedynie nowożytnemu Mini (które w międzyczasie zdążyło spuchnąć do rozmiarów auta segmentu C). Jednak prawdziwymi pionierami w zakresie stylowych, niemalże luksusowo wykończonych maluchów byli Włosi.
Pod koniec XIX wieku Edoardo Bianchi założył w Mediolanie warsztat zajmujący się produkcją rowerów. Dość szybko niewielka z początku firma stała się jednym z najwyżej cenionych producentów bicykli na świecie. To właśnie jej zawdzięczamy m.in. obowiązującą do dziś koncepcję roweru z równej wielkości kołami obutymi w gumowe opony.
Na przełomie wieków firma Bianchi zabrała się za wytwarzanie motocykli a niedługo później – automobili. Kres produkcji nadszedł w 1939 roku, jednak 10 lat po II Wojnie Światowej powstała nowa marka, powołana do życia w ramach spółki założonej z koncernem FIAT i producentem opon Pirelli. Jej nowa nazwa brzmiała Autobianchi.
Marka Autobianchi weszła w skład koncernu Fiata i służyła tam jako swego rodzaju poletko doświadczalne, mające na celu testować nowe rozwiązania. Dopiero, gdy te się sprawdziły, były stosowane w bardziej popularnych Fiatach – i tak np. Autobianchi Primula był pierwszym modelem koncernu z poprzecznie umieszczonym silnikiem napędzającym przednie koła. Z kolei mały ale dość wysoko pozycjonowany model A112 posłużył jako platforma testowa dla szeregu rozwiązań, które wkrótce trafiły do Fiatów 127 i 128. Gdy z kolei produkowany od kilkunastu lat model zaczął już mocno trącić myszką, wprowadzono jego następcę nazwanego dość enigmatycznie Y10.
Lancia Y10 – co zacz
Nowe małe Autobianchi występowało pod tą marką jedynie na wewnętrznym włoskim rynku a także we Francji, Portugalii oraz, co ciekawe, w Japonii. Wszędzie indziej Y10 nosiło znaczek niezwykle zasłużonej i znacznie bardziej rozpoznawalnej marki, jaką była (i w szczątkowej postaci nadal jest) Lancia. Malutki samochód dzielił dużo mechanizmów z niezwykle popularną Pandą. Przy okazji znów posłużył jako fiatowski królik doświadczalny – do Y10 trafiła m.in. tylna oś typu Omega, która dopiero rok później znalazła się w dość mocno zmodernizowanej Pandzie.
Nową Lancię/Autobianchi równie dużo łączyło z malutkim, dość spartańskim Fiatem, co dzieliło. Zupełnie inny był kształt nadwozia – bardzo podówczas nowoczesny, opracowany z myślą o jak najlepszej aerodynamice. Współczynnik Cx Y10 wynosił 0,31, co było jak na tamte lata świetnym wynikiem, szczególnie w tej klasie.
Całkowicie inne – choć też niewielkie – było również wnętrze.
Lancia Y10 – jak się w niej siedzi
Kabina pasażerska była wykończona zupełnie inaczej, niż skromne wnętrze Pandy. Szczególnie widać to w wersjach limitowanych, takich, jak wypuszczone w 1992 roku Avenue. Uwagę zwracają przede wszystkim wykończone jasną alcantarą fotele, boczki drzwi i mieszcząca sporo małych schowków dolna część deski rozdzielczej. Spore wrażenie robi także dobrane pod kolor nadwozia wykończenie podłogi.
Niestety stylowa kolorystyka i świetna tapicerka nie idą w parze z jakością tworzyw. Plastiki są tanie, trzeszczące i niezbyt przyjemne w dotyku, choć i tak zauważalnie lepsze od tych zastosowanych w przedliftowym AX-ie. Nie zachwyca również przestrzeń – z przodu brakuje jej przede wszystkim na głowę, szczególnie w wersji z szyberdachem, z tyłu zaś praktycznie nie ma miejsca na nogi. Na szczęście pozycja za kierownicą okazuje się całkiem przyzwoita. Na pewno jest dużo lepsza niż w Pandzie, która, typowo dla starszych włoskich aut, została zaprojektowana dla kierowców o krótkich nogach i długich rękach. Czyli zapewne orangutanów. Tutaj ten problem nie występuje i za kierownicą Y10 może bez bólu zasiąść ktoś bardziej zbliżony do standardowych proporcji, niż bibliotekarz Niewidocznego Uniwersytetu w Ankh-Morpork. Natomiast tylna kanapa w zasadzie powinna służyć jako miejsce dla dzieci lub – jeszcze lepiej – przedłużenie przedziału bagażowego, gdyż ostro ścięty tył Y10 sprawił, że również tam troszkę zabrakło miejsca.
Lancia Y10 – czy można nią wozić bas
Bagażnik najmniejszej Lancii (czyli jedynego na przełomie lat 80. i 90. Autobianchi) jest w zasadzie symboliczny. Co prawda za nadkolami znajduje się jeszcze króciutkie rozszerzenie, ale bas w usztywnianym pokrowcu nie ma szans się tam zmieścić. Może udałoby się z basiwem odzianym miękki pokrowiec – tzw. gig bag. Na pewno wlazłby tutaj obrzynek, taki, jak choćby Nexus, którego miałem jeszcze do niedawna. Lepiej jednak nie mieć złudzeń – miejskie autko raczej nie nadaje się na sprzętowóz. Jedyne, co tak naprawdę pozostaje, to złożenie oparcia kanapy, to zaś niestety nie jest dzielone. Słowem – albo sprzęt, albo pasażerowie. Inna rzecz, że dla tych ostatnich z tyłu i tak jest za mało miejsca.
Lancia Y10 Avenue – czy da się nią jeździć
Małą Lancię (Autolancię? Lanciobianchi?) mógł napędzać któryś z niewielkich silników z równie sławnej co długowiecznej serii FIRE. W tym przypadku jest to jednostka 1,1 o mocy 56 KM – ta sama, którą można było znaleźć w Cinquecento i Seicento Sporting. Tam jednak z niewiadomych względów generowała o 2 KM mniej. W obu Sportingach (szczególnie starszym i lżejszym Cinquecento) potrafi ponoć dawać sporo frajdy z jazdy. Jestem skłonny w to uwierzyć, gdyż ta z pozoru skromna moc całkowicie wystarczała, by bardzo sprawnie napędzić zgrabne pudełko ze znaczkiem Lancii. Osiągi można tu określić jako całkowicie wystarczające, zaś w ramach bonusu otrzymujemy radujący ucho, entuzjastyczny warkot. Chyba tylko Włosi są (a w zasadzie byli) w stanie sprawić, że czterocylindrówka odzywała się tak przyjemnym gangiem.
Z dynamicznym i sympatycznie brzmiącym silnikiem całkiem nieźle współpracuje skrzynia biegów. Przełożenia wchodzą tu zaskakująco precyzyjnie – jedynie wrzucanie trójki wiązało się często z któtkim zgrzytem, związanym prawdopodobnie ze zużyciem synchronizatora. Jeszcze przyjemniej pracuje zawieszenie, które okazuje się sprężyste a przy tym zaskakująco komfortowe. Bardzo przyzwoite wybieranie nierówności nie wpłynęło tutaj na prowadzenie w zakrętach. Jak się okazuje, już w latach 80. można było skonstruować mały samochodzik, który potrafił dać sporo frajdy z jazdy, jednocześnie dbając o kręgosłupy pasażerów. I to chyba najlepiej podsumowuje włoskie podejście do motoryzacji: nie ma co robić zagadnienia z tego, że odpadają elementy wykończenia a całość malowniczo gnije. Najważniejsze, by było stylowo i przyjemnie. A te założenia Lancia Y10 Avenue wypełnia znakomicie.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Autobianchi vel Lancia Y10 to bardzo ciekawy eksperyment pt. fajnie jeżdżący maluch klasy premium, przeprowadzony w czasach, gdy to ostatnie sformułowanie chyba jeszcze nawet nie funkcjonowało. Ba – nie była to pierwsza próba stworzenia stylowego miejskiego toczydła. Dużo wcześniej Autobianchi produkowało prześliczny model Bianchina oparty na Fiacie 500, który już sam w sobie był absolutnym słodziakiem. Niestety – marka Autobianchi spadła z rowerka (zapewne firmy Bianchi) w 1996 roku, gdy model Y10 zastąpiła spokrewniona z Punto I Lancia Ypsilon. Dziś z kolei Lancia produkuje tylko Ypsilona, trzeciej już generacji – i tylko na włoski rynek, zupełnie, jak Autobianchi pod koniec swojego istnienia. I choć gigakoncern Stellantis w którego skład wchodzi cała grupa Fiata trąbi o przywróceniu świetności tej zasłużonej marce, dzielę te zapowiedzi przez 15, zaś wynik wychodzi mi w liczbach urojonych. Tym bardziej warto zachować od zapomnienia tak sympatyczne graty, jak Lancia Y10.
Plusy
+ stylowe, wykończone alcantarą wnętrze
+ bardzo przyjemne prowadzenie
+ niezły komfort jazdy
+ żwawy, fajnie brzmiący silnik
Minusy:
– rdza
– jakość wykonania, szczególnie we wnętrzu
– mało miejsca nad głową z przodu, jeszcze mniej na nogi z tyłu
– słaba zwrotność