Połowa listopada to czas, gdy otoczenie przybiera barwy błota i rozpaczy, wiatr wywiewa nadmiar zbędnego dobrego samopoczucia a psychoterapeuci i producenci antydepresantów notują rekordowe wyniki. Na dodatek nad tym, by nikt przypadkiem nie poczuł się zbyt swobodnie, czuwa Covid-19. Dlatego, by oprzeć się narastającemu urokowi sznura i zachęcającemu połyskowi żyletek, warto czasem wrócić myślami do gorących, słonecznych letnich dni. Nie musi być to nawet środek lata – wystarczy druga połowa sierpnia. Szczególnie jeśli na jeden z sierpniowych dni przypadała jedna z najbardziej satysfakcjonujących testów tego roku – konkretnie zaś przejażdżka urokliwymi drogami Małopolski za kierownicą pięknego Mercedesa SL.
Mercedes R129 – co zacz
Pierwszy Mercedes oznaczony symbolem SL pojawił się w 1954 roku. Było to legendarne coupe, ze względu na swe otwierane do góry drzwi zwane z angielska Gullwing. Rok później dołączył do niego roadster 190 SL i od tamtej pory kolejne generacje modelu miały otwarte nadwozia.
Seria R129 była czwartą generacją SL-a. Została zaprezentowana w 1989 roku jako następca produkowanego przez 18 lat typu R107. Nowy model pod względem stylistyki i techniki był gigantycznym skokiem naprzód w porównaniu do poprzednika. Dizajn był nowoczesny, ale spokojny, pozbawiony przesadnej agresji. Stylistykę przodu można wręcz nazwać przyjazną – coś co dziś jest niemalże nie do pomyślenia. Proporcje są nieporównywalnie lepsze, niż w poprzedniej generacji, oszpeconej zbyt krótkim rozstawem osi i długimi zwisami. Projekt Bruno Sacco okazał się niesamowicie ponadczasowy i do dzisiaj SL z lat 90. wygląda świetnie.
Należący do Szczepana z Automobilowni ciemnoniebieski SL został wyprodukowany w 1993 roku, tuż przed pierwszym liftingiem. Przedliftowe modele można poznać po oznaczeniu (symbol SL jest na końcu nazwy modelu, nie na początku, jak to jest do dzisiaj), pomarańczowych kierunkowskazach, zderzakach i listwach delikatnie różniących się odcieniem od górnej części nadwozia (w jasnych SL-ach są one o ton ciemniejsze, w ciemnych – odrobinę jaśniejsze) i… po dużo mniejszej tendencji do gnicia, niż w poliftowych SL-ach. Niestety, modernizacja przyniosła dużo słabszą powłokę lakierniczą, dlatego przedlifty są lepsze blacharsko.
R129 szokował pod względem rozwiązań technicznych – szczególnie tych poprawiających bezpieczeństwo. Był jednym z pierwszych samochodów seryjnie wyposażonych w ABS i – poza nielicznymi najwcześniejszymi egzemplarzami z pierwszego roku produkcji – poduszki powietrzne. Wyróżnia się również automatycznie wysuwanym pałąkiem przeciwkapotażowym. W momencie groźby wywrotki pałąk błyskawicznie unosi się chroniąc czaszki pasażerów przed malowniczym rozsmarowaniem ich zawartości po asfalcie. Można również wysunąć go samemu, wciskając przycisk na konsoli środkowej – ale po co szpecić piękną, ponadczasową sylwetkę SL-a, skoro w razie niebezpieczeństwa zadziała sam?
Mercedes R129 – jak się w nim siedzi
Stylistyka zewnętrzna w 1989 roku była bardzo nowoczesna. Środek za to jest absolutną mercedesowską klasyką. Charakterystyczne kanciaste kształty, drewniany fornir na konsoli środkowej, duże, czytelne zegary i jeszcze większa kierownica (która w tym egzemplarzu jest i tak „sportowa”) – wszystko to było już znane z wcześniejszych modeli Mercedesa. Generalnie – stylówa lekko grzybiarska. Inna rzecz, że w Mercedesach z tamtych lat o to w zasadzie chodziło. Gdy średnia wieku twoich klientów wynosi 88 lat (a najstarsi dobijają do 1488 i wcześniej jeździli modelem 770) robisz tak, by byli zadowoleni.
Zadowolone mogą być również najbardziej geriatryczne kręgosłupy. Fotele są cudownie wygodne zaś znalezienie odpowiedniej pozycja za kierownicą to zasadniczo formalność. Siedzi się jak w samochodzie sportowym – nisko, z wyciągniętymi nogami (co zresztą statystycznego nabywcę nowego SL-a przygotowywało na kolejny etap jego egzystencji), ale bardzo wygodnie. Miejsca jest w bród – przynajmniej z przodu, gdyż dwa tylne miejsca można traktować czysto awaryjnie. Ewentualnie jako miejsce dla praprawnuków właściciela.
Stylistyka i komfort to jedno, ale wyposażenie w samochodzie tej klasy musiało być pełne – i w pełni nowoczesne. Oprócz elektrycznego sterowania w zasadzie wszystkim mamy tu oczywiście m.in. klimatyzację, która na przełomie lat 80. i 90. często nie była jeszcze standardowym elementem nawet dość drogich samochodów. Co ciekawe, do R129 trafiła klima opracowana z myślą o mającym dopiero się pojawić W140. Jej wydajność, która miała być w pełni satysfakcjonująca w wielkiej S-klasie, w niewielkim w sumie SL-u jest wręcz szokująca. Chcesz w swoim samochodzie hodować pingwiny? Proszę bardzo, koło minuty i mamy odpowiednie warunki. Najciekawszy jest jednak przycisk REST. Nie oznacza on wypoczynku ani zmiany kabiny wozu w restaurację, tylko ogrzewanie postojowe za pomocą tzw. ciepła resztkowego, odbieranego z rozgrzanego silnika. Bardzo sprytne.
Podsumowując – kierowca R129 może w pełnym komforcie wyciągnąć kopyta ciesząc się świetnym wyposażeniem oraz doskonałą jakością wykończenia. Ale czy zabierze ze sobą artykuły pierwszej potrzeby?
Mercedes R129 – czy da się nim wozić bas
Bagażnik SL-a nie jest duży. Wiadomo – większość przestrzeni za kabiną pasażerską zajmuje miejsce na miękki dach i mechanizm jego składania. Jednak kufer nadrabia tym, co w kwestii przewozu basów jest najważniejsze, czyli szerokością.
Niestety, popełniłem karygodny błąd nie biorąc swego kraciastego futerału do Krakowa. Jednak już na oko widać, że wszedłby bez większych problemów. Sam SL jest dość szerokim autem, zaś jego bagażnik biegnie od burty do burty. Oznacza to, że wzięcie basu (a jeśli zdecydujemy się na miękkie pokrowce, nawet dwóch, jeśli nie trzech) np. na próbę nie będzie tu żadnym problemem. Gorzej, że zabraknie wtedy miejsca na jakiekolwiek nagłośnienie. Na szczęście w salach prób jakieś już zazwyczaj stoi. Tak naprawdę największą wadą jest tu wysoki próg załadunku, jednak tego typu samochodem rzadko wozi się ciężkie klamoty. Co natomiast najlepiej załadować do R129? Najlepiej oczywiście pasowałby tu jakiś germański sprzęt wysokiej klasy. A jako, że Mercedes to hiszpańskie imię, bas może nazywać się np. z francuska. Choćby Marleaux.
Mercedes 300 SL-24 – jak się nim jeździ
Wybór silników, które mogły napędzać R129, był taki, jak pierwszy właściciel SL-a, czyli całkiem bogaty. Można było mieć jeden z silników sześciocylindrowych (na początku wyłącznie rzędowych), pięknie bulgoczące V8 lub – pierwszy raz w tym modelu – 6-litrowe V12. Tu pod maską znajduje się aksamitnie pracująca 3-litrowa rzędowa szóstka z czterema zaworami na cylinder. Dla odróżnienia od wersji dwunastozaworowej, taka wersja nosiła oznaczenie 300 SL-24. I to chyba w jego przypadku nabywcy najczęściej decydowali się na opcję usunięcia nazwy modelu z pokrywy bagażnika.
24-zaworowy silnik ma moc 231 KM i moment obrotowy ok. 270 Nm (różne źródła oczywiście podają różne dane). Wystarcza to w zupełności do więcej niż sprawnego poruszania się.
Jasne – 5-litrowe V8 (zresztą powszechnie uważane za najlepszy silnik w tym modelu) zapewnia mocniejszego kopniaka w grzbiet, jednocześnie wywołując gęsią skórkę swym majestatycznym dudnieniem, jednak już mocniejsza z rzędowych szóstek potrafi wywołać uśmiech na paszczy kierowcy. Tym bardziej, że w SL-u tej generacji to nie osiągi są głównym daniem.
R129, przynajmniej w tej wersji jest przede wszystkim relaksujące. Zawieszenie pracuje zaskakująco miękko. Oczywiście nie jest to bujająca kanapowatość hydrocytryn czy starych Toyot, jednak nastawy podwozia są tu ukierunkowane przede wszystkim na komfort. I w sumie słusznie – w przeciwieństwie do pierwowzoru z lat 50., SL czwartej generacji jest przeznaczonym do tzw. wielkiej turystyki długodystansowcem. I każdy kilometr za jego kierownicą udowadnia, że w takiej roli sprawdziłby się idealnie.
Rzędowa szóstka pracuje aksamitnie, odzywając się ze zmysłową chrypką przy każdym mocniejszym wciśnięciu pedału gazu. 5-biegowy automat (ponoć pierwszy w seryjnym samochodzie) leniwie zmienia przełożenia, na kickdown reagując z lekkim opóźnieniem, jednak na tyle niewielkim, że kierowca ma wrażenie, jakby samochód puszczał do niego oko, mówiąc „no dobrze, pobawimy się”. Zawieszenie dobrze utrzymuje samochód na torze jazdy – trzeba jedynie pamiętać, by niewielkie wedle dzisiejszych standardów, 16-calowe felgi były obute w odpowiedniej jakości ogumienie. Mimo przyjemnie precyzyjnego prowadzenia na krętych drogach, podwozie filtruje wszelkie niepożądane wstrząsy. Po otwarciu miękkiego dachu w kabinie może zrobić się dość głośno a zawirowania powietrza targają upierzenie, jednak tutaj z pomocą przychodzi tzw. windschott, czyli siatka montowana za przednimi siedzeniami. Po jego zamocowaniu można bez problemu wybrać się ze zdjętym dachem choćby do Nicei – trzeba jedynie sprawdzić prognozę pogody, by po drodze nie złapał nas deszcz. A i wtedy wystarczy zamknąć elektrycznie podnoszony dach i cieszyć się dalszą podróżą. Bo tak – jazda tym samochodem zwyczajnie cieszy.
Mercedes SL będzie bez wysiłku połykał kolejne kilometry, zapewniając swym pasażerom pełen relaks a kierowcy – przyjemność z prowadzenia. Przyjemność ta polega tutaj jednak nie na bezlitosnym ciśnięciu lewym, wyprzedzaniu wszystkich i przelatywaniu każdego zakrętu tłustym boczurem. Tu liczy się ta unikalna mieszanka wygody z osiągami i prowadzeniem, która charakteryzuje każde pełnokrwiste GT. I to właśnie tym jest R129.
Zady i walety czyli propsy i klopsy
Mercedes 300 SL-24 z początkowych lat produkcji serii R129 to jeden z najbardziej satysfakcjonujących w prowadzeniu samochodów, jakimi kiedykolwiek miałem okazję jechać. Wóz ten godzi ze sobą pozorne sprzeczności – komfort jazdy z dobrym prowadzeniem w zakrętach czy sportową (choć pozbawioną zbędnej agresji) sylwetkę z wygodnym i przyjaznym w obsłudze wnętrzem oraz zaskakująco pakownym bagażnikiem. Jest to niemalże ideał samochodu dla kogoś, kto nie ma dzieci (lub te już zdążyły opuścić gniazdo) a ulubionym sposobem na spędzenie wolnego czasu jest dlań długa wycieczka samochodem – najlepiej malowniczymi, krętymi drogami. Czy zatem jest to perfekcyjne auto? Na pewno nie. Przede wszystkim taki samochód musi sporo kosztować, zarówno w zakupie, jak i w eksploatacji. Większość dostępnych na rynku egzemplarzy ma za sobą mniej lub bardziej poważne przygody i zaniedbania eksploatacyjne, które odbiją się na kolejnym właścicielu srogimi rachunkami z serwisu – i to prędzej niż później. Do tego pod maską mamy tu ostatnią (na szczęście) iterację mechanicznego układu wtryskowego KE-Jetronic, który zalazł za skórę niejednemu kierowcy i mechanikowi. Na szczęście jego finalna wersja wydaje się bardziej dopracowana od poprzedników i przy odpowiedniej regulacji potrafi pracować bez większych boleści. Trzeba jedynie pamiętać o regularnym, fachowym serwisie. I o tym, że za samochód „premium” płaci się również premium – również w trakcie eksploatacji.
Plusy
+ świetny komfort jazdy
+ przyjemne prowadzenie
+ doskonale wykonane, wygodne wnętrze
+ dobre osiągi
+ ponadczasowa stylistyka
+ zaskakująco pojemny bagażnik
Minusy
– koszta zakupu i eksploatacji
– trudności w zakupie dobrego, zadbanego egzemplarza (właściciel coś wie na ten temat)
– niska uniwersalność z uwagi na charakter samochodu
Mercedes R129 – czy go chcę
Jak już wspomniałem – wśród samochodów, które zdarzyło mi się prowadzić, niewiele było takich, których prowadzenie dostarczyło mi równie wiele przyjemności. 6-cylindrowy SL łączy w sobie te cechy, które lubię: jest wystarczająco mocny, by zapewnić przyjemność z samego przyspieszania, a jednocześnie na tyle komfortowy, by jazda nim była czystym relaksem. Jego zawieszenie pracuje tak, jak lubię, zaś klasyczna, ponadczasowa sylwetka zwyczajnie mi się podoba – tym bardziej, że nie znajdziemy tu charakterystycznego dla nowych samochodów wściekłego pyska. Dlatego… trudno mi się do tego przyznać, ale jest to samochód, którym chciałbym móc jeździć częściej. Czy chciałbym właśnie takiego SL-a? Na pewno chciałbym takie auto, które jeździ tak, jak on.
A że nie zmieści się w nim cały mój sprzęt? Od tego mam Volvo.
Tymczasem, jak zawsze, zapraszam na film.
Świetny test. Uśmiałem się wielokrotnie, a przy tym doznałem motoryzacyjnej satysfakcji za sprawą samych literek na ekranie.
Ponownie przypomina mi się bytność na Targach Poznańskich w 1989 albo 1990 roku, kiedy wianuszek gapiów otaczał nowiutkiego SLa, a wtedy pan złożył dach (to jest, zdaje się, pierwszy na świecie miękki dach składany w tak skomplikowany trzyczęściowy sposób) i wszystkim wyrwał się z piersi jeno jęk zachwytu. W tym – mnie.
Dzięki za wpis i film, w końcu udało mi się zobaczyć Szczepanowego SL’a „z bliska”, i jaki to jest pięknie skonfigurowany i utrzymany egzemplarz. Gdybym podobnie jak Szczepan szukał dla siebie 500SL, a trafiłby się taki piękny 300SL – nie zastanawiałbym się ani minuty i też brał „trzysetkę”.
Sam silnik jest ciekawy, te 300-24 były pierwszymi silnikami serii M104, jeszcze na wtrysku mechanicznym, niedługo później w jego miejsce weszły 2.8 i 3.2, które szły już tylko z wtryskiem elektronicznym. W W124 mam właśnie 2.8 i uwielbiam ten motor, niesamowicie kulturalnie pracuje i bardzo liniowo podaje moc (maksymalny moment obrotowy 270Nm już od 3750rpm). Czy zamieniłbym na coś ten wóz? Chyba tylko na taki sam, ale z klimą i w lepszym stanie (lub na SL’a ;).
Jedna z najbardziej satysfakcjonujących przejażdżek doprowadziła do jednego z najbardziej satysfakcjonujących w czytaniu tekstów które jak dotąd napisałeś. Lekkość pióra jest u ciebie niesamowita, teksty zawsze czytało się dobrze, a od pewnego czasu czyta się znakomicie. Przepraszam za te lizodupstwo i wazeliniarstwo, ale po prostu musiałem to napisać. Fakt że nie udało się szanownemu autorowi dołączyć do redakcji autobloga, uważam za jedną z największych niespełnionych możliwości polskiego dziennikarstwa motoryzacyjnego.
Strasznie dziękuję. Takie komentarze mówią mi, że chyba jednak warto się jeszcze starać.
A co do pracy – no cóż, pewnie przyjdzie wrócić na słuchawkę.
Jechałem tym autem. Owszem, jest fajne chociaż to jakoś nie moja bajka. Byłem ciekaw czy wspomnisz o czymś innym: masie auta. To mnie uderzyło najbardziej. Byłem wręcz w szoku jak ciężki jest to samochód i jak bardzo się to czuje podczas prowadzenia. Myślę, że doskonale oddaje jego charakter dowcip o średnim wieku nabywców, niskiej pozycji i kilka podobnych.
Ale fakt, że to auto jest relaksujące a to mi się w nim podobało.
Chociaż najbardziej podobał mi się kolor lakieru, uwielbiam takie dwubarwne malowania, zwłaszcza w odcieniach niebieskich a niestety nie dane mi było kupić takiego auta i jeżdżę srebrnym..,
Jak dla mnie to jest najpiękniejszy Mercedes lat 90-tych. Gullwing i Pagoda ze wcześniejszych lat też są świetne. 🙂
No ładnie, jeszcze te dwie ósemki w numerze rejestracyjnym 😀
Bardzo dobry tekst i film! Podoba mi się coraz staranniej dopracowany montaż. Szkoda, że nie ma częściej okazji do przeprowadzania testów na południu, uwielbiam tamtejsze drogi – są idealne do tworzenia rozbudowanych opisów wrażeń z jazdy.
Samego Mercedesa oczywiście znam i kojarzę (choć na żywo nie miałem okazji spotkać). Wspaniała konfiguracja kolorystyczna, no i wiadomo, że przedlift najładniejszy 🙂
Kolejny etap egzystencji…